28 XI - Premiera Morii

 

Po miesiącach prób, wysiłków i zmagań z nauką ról na pamięć, stało się - nadszedł upragniony przez nas dzień premiery „Morii”. Z mojej strony było to wydarzenie tym większe, że dla mnie i osób z mojego naboru był to pierwszy spektakl, który mieliśmy okazję tworzyć od samego początku. To my decydowaliśmy o tym, jakie są postacie przez nas grane, jaką mają historię, styl mówienia czy poruszania. My nadaliśmy moc słowom spisanym na kartkach scenariuszy.

Przede wszystkim jednak, pod czujnym okiem ks. Lacha, stworzyliśmy scenografię, w otoczeniu której granie było czystą przyjemnością. Wielkie namioty, gwieździste niebo, góra, od której odbijają się ostatnie promienie zachodzącego słońca - wszystko to narodziło się dzięki pracy naszych rąk, na ulicy Pawłowa. W czasie przygotowań nabyliśmy też nowych umiejętności: chłopcy nauczyli się szyć, dziewczęta natomiast przeszkoliły się w tworzeniu faktury oraz używaniu innowacyjnego kleju w sprayu.

Jeszcze kilka dni, a nawet kilka godzin (!) przed premierą, niektórzy z nas wykańczali swoje kostiumy i projektowali makijaże. Ostatnie chwile skupienia... I wyszliśmy na scenę. Pomimo stresu, a może właśnie dzięki niemu, każda część budująca historię Abrahama była coraz bardziej wyrazista i wywoływała w nas coraz głębsze emocje. Publiczność bardzo pozytywnie reagowała na nasze słowa i, prędzej czy później, poczuliśmy się swobodnie (przecież ćwiczyliśmy to tyle razy!). Kulminacyjnym punktem spektaklu stała się scena Sodomy i Gomory, kiedy miasta zostają zgładzone przez gniew Boga. Po zejściu, a może raczej spełznięciu ze sceny, nie mogliśmy zachować spokoju w kulisach, ponieważ dopiero wtedy, gdy emocje opadły, poczuliśmy ogromną ilość wbitych w nasze ciała drzazg i zauważyliśmy dziury w kostiumach. Nie sądziliśmy, że „wczujemy się” na tyle mocno, żeby doprowadzić do faktycznych zniszczeń :D Staliśmy jednak w bezruchu, wsłuchując się w słowa Abrahama kierowane do Izaaka, bo nie chcieliśmy zakłócić idealnej ciszy panującej na sali. Dopiero po usłyszeniu muzyki zaczęliśmy się szykować do finału, który napełnił nas spokojem i radością. Udało się! Kolejny spektakl Teatru ITP okazał się być sukcesem. Nadszedł czas na bankiet i wysłuchanie rad od reżysera, czyli najprzyjemniejsze chwile po zakończeniu pierwszej Morii :)

/Elżunia Redko/

 

„Moria”- miesiąc do premiery

 

Puk, puk, puk. Jest tam ktoś? Czy pamiętacie co wydarzyło się 23 października ubiegłego roku? Tak, mamy co świętować! Niektórzy z nas obchodzą pierwszą rocznicę przyłączenia się do ITP. Czas szybko mija, a tu za pasem premiera. Lubię zadawać znajomym pytanie z czym kojarzą tytuł naszego nowego spektaklu. Niektórzy mówią, że jest on związany z mitologią, innym przychodzi na myśl kraina z książek Tolkiena, spotkałam się nawet z odpowiedzią, iż to nazwa jakiejś ryby. Przyznam się- ja na początku też nie wiedziałam czym jest Moria. A to po prostu góra. Nasza „Moria” dopiero powstaje. Krok po kroku, jeszcze nie widać szczytu, ale wznosimy się. Przygotowania do premiery zaczęliśmy na warsztatach. Wszyscy byliśmy bardzo ciekawi o czym będzie nowy spektakl. Mam wrażenie, że każdy z nas chciał zacząć tworzyć coś świeżego. To oczekiwanie można nawet porównać z czekaniem na prezent od św. Mikołaja. Hm, co to będzie? Czasem lepiej się nie nastawiać, bo człowiek z ekscytacją otwiera upominek, a tam…skarpetki. Ale nie tym razem. Na początku, gdy dostaliśmy scenariusz do ręki trochę się zdziwiłam. Abrahama ma grać pięciu mężczyzn, a Sarę cztery kobiety. Później zdziwiłam się jeszcze bardziej, gdy okazało się że mam grać faceta. Na warsztatach ćwiczyliśmy głównie z Ulą śpiew na głosy. Zaczęliśmy również robić pierwszą oraz drugą zbiorową scenę, określać charaktery, zarysowywać przestrzeń. A czym zajmujemy się teraz, na miesiąc przed premierą? Bogowie wnikliwie poznają budowę i możliwości swoich pojazdów. Po ostatniej próbie stwierdzam, że mówienie po łacinie nie należy jednak do naszych najmocniejszych stron. Kompletujemy stroje, chodzimy do pani Basi na przymiarki, odwiedzamy różne second handy, kupujemy dodatki, lakiery itp. Próbujemy łączyć poszczególne sceny. Justyna przygotowuje nas choreograficznie. Ćwiczymy z nią różne układy. Ula przydziela solówki i wytrwale uczy nas piosenek. Podzieliliśmy się również na mniejsze grupki i u x. Lacha Wysokiego pracujemy nad poszczególnymi dialogami. Dla mnie najtrudniejsze w tym spektaklu jest określenie charakteru odgrywanej przeze mnie postaci. Mam wrażenie, że skupiamy się na ogólnym obrazie, a nie na poszczególnych osobach. Może po prostu praca nad rolą na tym polega, że aktor musi sam zmierzyć się z pytaniami: kim jest odgrywana przeze mnie postać? Jakie są relacje pomiędzy tym bohaterem, a innymi osobami na scenie? Co ta rola wnosi do przebiegu akcji? Należy wydobyć indywidualne cechy charakteru. Jeżeli tego nie będzie, to owszem powstanie ładny obraz, ale fałsz będzie czuć na kilometr. Nasza „Moria” opowiada o próbach, którym wszyscy jesteśmy poddawani. O momentach kiedy musimy dokonać wyboru wbrew sobie. O chwilach kiedy jesteśmy wściekli na Boga, a mimo to idziemy za Nim. Oj dobra, dość tej patetyczności. Będzie jak zawsze dużo śpiewu, muzyki, nie zabraknie także okazji do śmiechu, którą zapewni m.in. Szewc. Wszyscy czujemy zbliżającą się wielkimi krokami premierę. Zaczynamy odliczanie. Trzy, dwa, jeden…

/L. Wiejaczka/

10.10.2014- WESELE w Radomiu

 

Godzina 12.00. Znany nam autokar Świdnik- Airport już czeka pod kinem „Bajka”, a my znosimy rzeczy- światła, ramki, stroje, siatki, butelki, psalmy, krzesła no i stół, który na szczęście, po wielu przygodach się zmieścił. Możemy jechać, tylko gdzie reszta aktorów?

Kiedy jesteśmy już w komplecie, ruszamy do ‘miasta zupek chińskich’, by przybliżyć mieszkańcom historię króla Dawida.

Po dwóch godzinach drogi widać kościół przy ulicy Grzybowskiej, nie sposób go nie zauważyć, jesteśmy pewni, że dotarliśmy na miejsce. Wysiadamy, kierujemy się w stronę sali teatralnej. A nie nie nie… nie tak szybko, trzeba jeszcze zabrać rzeczy z autokaru.

A jak komuś się nie chce nosić to z pewnością są inne teatry gdzie nosić nie trzeba.

Wchodzimy do dużej sali, a naszym oczom ukazuje się dość nietypowa scena, bo półokrągła. Od razu zabieramy się do pracy, bo czasu nigdy nie za wiele. To nie GG-47, więc rozkładanie scenografii idzie bardzo sprawnie. Powoli słychać burczenie w brzuchach… na szczęście nadchodzi ksiądz gospodarz, żeby zabrać nas na obiad- w samą porę. Wychodzimy z budynku, idziemy przez kościół, potem na górę, w lewo w prawo, prosto, że oni się tam nie zgubią…

Jesteśmy w pokoju, gdzie na stole czeka pyszna gorąca zupka, potem bigos i jeszcze kawa, herbata, co tu dużo gadać zostaliśmy przyjęci po królewsku.

Niestety nie było zbyt wiele czasu żeby obiadek się uleżał, bo zaraz trzeba było gnać zająć lusterka w łazienkach i się szykować.

Kiedy wszyscy byliśmy już pięknie wymalowani i wyczesani nadszedł czas rozgrzać swoje aparaty mowy i… biegiem się przebrać.

Muzycy są, my jesteśmy, świeczki zapalone, możemy grać!

I wraz z dźwiękami muzyki po raz pierwszy rozsunęła się przed nami kurtyna.

„Wesele Dawida i Batszeby!” „Dzięki Ci za Dawida za naszego króla!”

I tak zleciał nam kolejny spektakl. Pomimo drobnych zmian w kwestiach śpiewanych i dziwnych odgłosach dochodzących z publiczności, wszyscy dali sobie radę znakomicie, co również na koniec widownia potwierdziła gromkimi owacjami na stojąco. Dla mnie był to jeden z najlepszych spektakli. Nie pamiętam, żeby któraś widownia, tak jak ta, nam dziękowała.

I wracamy… ale po takim spektaklu nikt nie marudzi, że trzeba coś posprzątać czy zanieść. Jesteśmy zmęczeni, ale zadowoleni.

/Anna Marcinkowska/

 

Wesele Dawida na Lubelskim Festiwalu Nauki

 

We wrześniu, pod koniec miesiąca, ITP spotyka się w Lublinie. Teraz naszym wyzwaniem było zagranie Wesela Dawida w nowej odsłonie. Do tej pory spektakl graliśmy w stałym składzie, jednak po wakacjach i po warsztatach, naturalną koleją rzeczy, była wymiana składu. Mimo dużej ilości czasu poświęconego na ćwiczenia spektaklu na warsztatach, ponownie pojawiła się nutka niepewności i stresu przed kolejną próbą zmierzenia się ze spektaklem. Lada dzień mamy pokazać się na scenie, podczas gdy dochodzi do zmian w obsadzie jednej z kluczowych ról, co dodatkowo budzi napięcie. Ćwiczenia przed wrześniowym graniem, już w Lublinie, nie do końca przebiegały tak, jak to sobie wyobrażałam, okazuje się, że nadal jest jeszcze wiele do dopracowania, a czasu było coraz mniej, z każdej minuty na minutę. Niby już 16 spektakli zagranych, a jednak nadal trzeba nad czymś popracować. Nie zniechęcając sie, próbowaliśmy tyle, na ile czas nam pozwolił. No i w końcu przychodzi czwartek rano, dzień występu. Po dziewiątej spotykamy sie na KULu, szybka rozgrzewka, potem rozśpiewka, czas na makijaż i przebranie, jesteśmy gotowi i zaczynamy. Już po spektaklu wszyscy szczęśliwi, że mamy pierwsze, "przełomowe" granie w nowym składzie za sobą. Jak się okazało, jednak stres dał o sobie znać i wkradło sie parę nieplanowanych momentow podczas spektaklu, co dało nam motywację do tego, żeby następnym razem, już za pare godzin, zagrać lepiej. Wiedzieliśmy, że na drugim "Weseleu Dawida" sala nie będzie wypełniona po brzegi, dlatego z jednej strony towarzyszyło nam zmartwienie - czy ktoś w ogóle przyjdzie nas oglądać, a z drugiej, chęć zagrania lepiej niż rano. Przyszedł czas na kolejne spotkanie z publicznością. Spodziewaliśmy się że pierwsza stop klatka, podczas której widzowie wchodzą na salę, szybko się skończy, a to właśnie stało sie dla nas zaskoczeniem, bo staliśmy znacznie dłużej niż każdy przewidywał i to na pewno dało nam więcej energii do zagrania spektaklu. Po zakończeniu tego występu zadowoleni zeszliśmy ze sceny, zagraliśmy lepiej niż ostatnio.

Mija noc i kolejny dzień z maratonem, rano ponownie spektakl dla uczniów liceum - szybko minął, bo każdy z nas jednak czekał na to ostatnie "Wesele" podczas LFN, spodziewaliśmy się na publiczności naszej rodziny, znajomych czy przyjaciół, dlatego każdy chciał wypaść jak najlepiej, by w najjaśniejszych barwach pokazać to, o czym ciągle opowiadamy w domach, na stancjach czy na uczelni. Dodatkowo mieliśmy świadomość tego , że to już czwarty raz w ciągu dwóch dni gramy to samo, w mojej głowie była tylko jedna myśl - albo zagram to najlepiej jak potrafię, albo zupełnie nie wejdę w rolę, tym bardziej, że wśród widzów spodziewałam się przyjaciół, którzy przyjechali z daleka specjalnie dla mnie by zobaczyć "Wesele Dawida" z moim udziałem. Przyszła godzina 19ta, czas start - będzie co ma być. Z każdą chwilą czułam obecność znajomych na sali, co dodawało mi jeszcze więcej radości z bycia na scenie. Oprócz tego, przez cały spektakl czułam jedność ze wszystkimi aktorami na scenie, miałam wrażenie, że oni też dostali takiego kopniaka jak ja, w 100% byłam na weselu, jako Sara, prawdziwa żona Dawida i chciałam porwać do zabawy publiczność. Kiedy spektakl zakończył się, długie i głośne brawa były nagrodą za trud i serce włożone w tworzenie spektaklu, czułam wtedy po prostu szczęście i docenienie całej mojej, a przede wszystkim naszej pracy jako Teatr ITP , którą wkładamy na co dzień , by nasze spektakle nabieraly odpowiedniej jakości oraz przekazu. Teraz mam za sobą 20 "Wesel", przede mną kolejne, ale jestem pewna , że zarówno dla mnie, jak i dla pozostałej ekipy ITP, każde "wesele" było i będzie inne, przynosząc nam nowe doświadczenie oraz radość z tego co robimy, a przede wszystkim dowód na to, że nasza praca ma po prostu sens.

 

/Martyna S./

Warsztaty w Czerwińsku - IX 2014

 

Warsztaty, warsztaty…i po warsztatach. W tym roku jak nigdy (a może jak dawniej?) wyjechaliśmy w pierwszej połowie września, już któryś raz z rzędu (za mojej kadencji ;) ) do Czerwińska n.Wisłą (komuś ze znajomych napisałam, że n.Bugiem, ach ta moja znajomość geografii się kłania). Ale, ale po raz pierwszy, te „ileś razy z rzędu” to były zawsze warsztaty zimowe, przez prawie cały wyjazd patrząc przez okno nie mogłam sobie wbić do głowy, że to słońce odbija się od tafli wody w Wiśle i jeśli pójdziemy na spacer to nie będzie nagrania kolejnego odcinka „tańców na lodzie” czy jak to tam było ;-)

Ale, ale po raz drugi, wcale nie jest wyrzutem ten „któryś raz z rzędu” bo super ośrodek jest no i jedzonko…. najlepsiejsze na świecie!!! I wreszcie spełniło się moje wielkie marzenie – pewnego dnia po śniadaniu ks. Doktor Mariusz Lach Salezjanin poprowadził mnie ciemnymi piwnicami pełnymi klasztornych zapasów do kuchni, tak abym mogła zobaczyć kto nam tak pysznie gotuje, gdzie to się dzieje (tam jest taka wielka kuchnia podgrzewana węglem i normalnie na niej gotują!!) no i pięknie podziękować (no dobra, i prosić o jeszcze). Jeszcze raz wielki szacun i ukłony dla Pań kucharek, za te zapiekanki, obiadki, pizzę (która mnie ominęła), zupki, jajeczniczki…ach, ślinka nadal cieknie….

Warsztaty jak to warsztaty - zawsze będę je wspominać jako obóz sportowy. W tym roku to już w ogóle było „po bandzie” bo powróciliśmy (powróciliśmy? legenda głosi ,że były kiedyś takie praktyki -ale to nie za moich czasów, a już 5 tok w teatrze siedzę) do porannych przedśniadaniowo-przedjutrzniowych półgodzinnych rozgrzewek. Ale oczywiście dzielnie, codziennie, raniutko wstawaliśmy i ćwiczyliśmy, ćwiczyliśmy, ćwiczyliś….no dobra, może zdarzyło się raz nie wstać…tylko csiii………niech się nasz Ksiądz Dyrektor-Kierownik-Prezes nie dowie….no dobra, może dwa razy…. ale cicho-sza, jak w czeskim filmie - nikt nic nie wie.

Przez pierwszy tydzień robiliśmy wznowienie „Wesela Dawida” – sporo podmian jako, że nasze kochane dinozaury odeszły (ciumaski dla Was :* ), miałam wrażenie na początku, że w ogóle nam to nie idzie ale w pewnym momencie jakbyśmy przeskoczyli Wielki Kamień Milowy – i wszystko zaczęło mieć ręce i nogi także w nowym sezonie ruszamy z odnowionym składem

Nowy spektakl był tak trzymany w tajemnicy do ostatniej chwili, że o mało żeśmy nie poumierali z ciekawości. W końcu, po długich oczekiwaniach, nieprzespanych nocach, pełnych nerwów dniach i gasnącej nadziei wieczorach okazało się kto popełnił scenariusz i jaka jest treść – o mało żeśmy ze stołków nie pospadali jak dotarło do nas, że główny bohater i bohaterka będą w pięciu osobach. A w ogóle wnioski są takie, że wszystkim znany Wons został zainspirowany takimi jednymi spodniami małżonki swej, która gdy tylko je założy – śmiało może wsiadać na dywan i śpiewać „Araaaabska noooooc, jak araaabski dzieeeeeń…” (Ula, mam nadzieję, że wybaczysz mi mój język).

A tak może z jedno zdanie na poważnie - gdy usłyszałam pierwsze dźwięki muzyki do naszego nowego spektaklu oraz informacje, że mamy to zaśpiewać…były piękne ale naprawdę trudne, i miałam szczerą wątpliwość czy damy radę. Ale, cholera, dajemy radę i to całkiem nieźle!!

Był i wieczór prezentacji – tutaj też jedna wielka tajemnica (może te warsztaty przejdą do historii jako warsztaty pełne tajemnic? Tożto nawet tytuł książki mógłby być, ba, dobrego horroru!), każdy z nas miał przydzieloną „po cichaczu” przez prowadzących piosenkę, której pieczołowicie uczył się przez ostatnie 3 miesiące. Niektórzy podśpiewywali jakiś jeden hit-jak się okazało później, „dla zmyły”, ale koniec końców byli tacy, którzy mieli taki repertuar, że nikt by się po nich czegoś podobnego nie spodziewał, a jednak. Dali radę, i to z całkiem dobrym skutkiem!

W czasie modlitw wieczornych dzieliliśmy się świadectwami, naszego doświadczenia Boga w życiu, czasem były to trudne słowa, czasem długie (po długości tego tekstu w tym kontekście – chyba wiadomo kto jest autorem), ale przede wszystkim nie były typowe – nie był to scenariusz: niewiara-trudne doświadczenia-dno-punkt kulminacyjny-nawrócenie-happy end. I Chwała Panu za to – dzieliliśmy się cząstką swojego życia, po prostu.

Oczywiście była też sesja zdjęciowa – w tym roku „młodopolska”, wyszła tak fantastycznie, że przez pół tygodnia chodziłam za Fotografem (bo niestety na weekend musiałam wyjechać, ech to chałturnictwo weselne, nawet na warsztaty spokojnie pojechać nie można…) i błagałam o plan zdjęciowy w trybie nadzwyczajnym – juhuuuuuu, udało się!!! Pobiłam swój rekord w ubieraniu się i robieniu makijażu na czas i razem z Anną M. miałyśmy własną prywatną sesję w czasie przerwy między kolacją a modlitwami wieczornymi. Szok, szok, szok!

Gier planszowych nigdy dość, obrazki z „Dixit” nas urzekały swoimi barwami i pomysłami twórcy. Dobrze, że nie pozabijaliśmy się grając w „Double” – kto zna zasady ten wie, że można się tam pozabijać, i niekoniecznie tylko wtedy, gdy ktoś krzyczy „bomba, bomba!”.
Nagraliśmy kilka filmików z hitami stacji polo.tv (Seba, dzięki za pomysły, ja wiele z tych hitów znałam ale zapomniałam, że znam) czy pozdrowieniami – Martynka S., cały czas do łez śmieszą mnie Twoje pozdrowienia z udawanym kaszlem, dziewczyno skąd Ty wzięłaś taki kaszel?

Jeszcze tak trochę co do Martyny - jej tekst „śmiać mi się chce” i następujący po nim rechot o ilości decybeli startującego śmigłowca zna już cała Warszawa, a na pewno Centralna i wszelkie możliwe perony, które się na niej znajdują. Jak ktoś chce mieć namiastkę tego (uwierzcie, Martyna jest lepsza) – niech wpisze na youtube „pan śmieszek”, nadmienię, że rzecz z filmiku działa się w Lublinie.

Cóż, rozpisałam się jak nie wiem co, a miał być koniec z konferencjami. Co tu dużo gadać – no fajnie było, ale czas wracać i zaiwaniać jak dzikie osły na uczelniach, pracach i innych. Żal o tyle w moim przypadku większy, że to moje ostatnie warsztaty.

/A. Zarębska/

Droga do Czarnolasu

Spoglądam przez okno jak gdyby nigdy nic i nagle do mojej głowy próbuje wtargnąć jakaś myśl. Szamocze się, dudni, aż w końcu wybucha. Neonowe światło ukazuje jedno słowo „dziennik”, „dziennik”, „dziennik”. Zaczynamy. Spektakl ,,Sobótka’’ łączy w sobie siły obecnych członków teatru ITP oraz tzw. ,,emerytów”. Przed uczestnikami dwa pytania: „Jak samopoczucie przed występem”? Co myślisz spektaklu „Sobótka”?

 

Co mogę powiedzieć na temat spektaklu? Jest to dla mnie niesamowita przygoda. Nie spodziewałam się, że w życiu spotkają mnie takie rzeczy. Szczególnie w czasie mego okresu studiowania. Spektakl jest zupełnie czymś nowym. Jakie było drugie pytanie? Co czuję? Czuję się spełniona. Czuję, że dzisiaj jest mój dzień, to jest rola mojego życia i myślę, że „gorące dni nastawają”. Generalnie to pozdrawiam wszystkich serdecznie, jedzie się bardzo miło.

Martyna

 

Samopoczucie pozytywne, chociaż adrenalinka troszkę jest. Troszkę stresu też, ale pozytywnie. Bardzo się cieszę że jadę. Cieszę się, że ks. Mariusz dał możliwość powrotu do wspomnień.

Irmina

 

Jestem bardzo podekscytowana tym, że mogę brać udział w tak ciekawym projekcie teatru ITP. Czuję się spoko. Jestem trochę senna aczkolwiek myślę, że nie przeszkodzi mi to w odwzorowaniu mojej postaci w spektaklu. Co jeszcze mam powiedzieć? Na szczęście nie jestem głodna i nie przeszkadza mi to że jesz, chociaż pachnie bardzo ładnie. Myślę, że „Sobótka” jest to najfajniejszy spektakl, w którym do tej pory grałam. Ha ha, cóż jeszcze mogę rzec? Bardzo lubię tańczyć i śpiewać w „Sobótce”.

Ela R.

 

Bardzo mi się podoba, samopoczucie moje jest bardzo fajne. Myślę, że innych też bo cały czas się śmieją. A jeżeli chodzi o sam spektakl jest leciutki, ludowy, chłopstwo XVI wieczne, renesans, ptaszki śpiewają, drzewa się kołyszą.

Grzesiek

 

Moje samopoczucie jest bardzo dobre. O „Sobótce” myślę sobie, że to jest jednak trudny tekst, bo przez wieki język polski się po prostu zmienił. I te wieki sprawiają że trochę czytamy to jak językowcy tak naprawdę. Doszukujemy się przełożenia też na nasze realia, na naszą rzeczywistość. (Cicho tam! No weźcie, bo widzicie mi się nić zerwała teraz…) Nie jest to prosty tekst, ale jest to tekst bardzo piękny. Okazuje się, że ten Kochanowski, do którego szczerze sobie powiedzmy, aż tak bardzo nie sięgamy. I myślę, że jest trochę chyba zapomniany. Poza tym że wszyscy znają: „ Gościu siądź pod mym liściem, a odpocznij sobie”, że to są rzeczy nieoczywiste. To nie jest poezja ani prosta, ani rymy częstochowskie, ani jakieś tam banały .Tylko to jest rzeczywiście próba pokazania tego, że wieś jest piękna, że wieś ma swoje piękne tradycje, że jest miejscem dobrym, że tam są pewne zasady moralne ale i życiowe. Opowiadamy o momencie, który się dzieje właśnie w czerwcu. Jest ciepło, jest fajnie. Jest czas dla Boga, na to żeby poświęcić Opatrzności to co się dzieje. Reasumując, „Sobótka” jest pięknym tekstem. Cieszę się, że mogliśmy go wziąć na warsztat jako teatr. Cieszę się, że udało się nie uwspółcześniać go. Udało się nie iść w taką stronę pod względem muzycznym. Udało się(chyba, tak mi się wydaje) troszeczkę dotknąć tego folkloru, otwartego śpiewu i takiej przaśnej muzyki. Ona może być kapryśna, ale przez to żywa, naturalna i piękna . Kropka.

Ula

                                                                                          

Samopoczucie jest bardzo dobre, ponieważ ten spektakl daje nam dużo radości oczywiście. I pozwala przypomnieć sobie jak to było kilka lat temu, gdy naprawdę się występowało tak hurtem, ciągle itd. Przypomnieć sobie te emocje, adrenalinę. I ogólnie bardzo się cieszę że wzięłam w tym udział, że dostałam zaproszenie od ks. Laszka, że mogę w tym uczestniczyć. Bo to co zawsze kochałam w teatrze ITP, to możliwość połączenia tańca, śpiewu i występowania na scenie i tutaj mogę do tego wrócić. Forma jest swobodna, radosna i żartobliwa, dlatego tym bardziej jest to fajne (oczywiście mówię o „Sobótce”). No i takie skoczne nuty też wszystkich pociągają. Czujemy się z tym dobrze. Co zresztą widać i mam nadzieje będzie słychać. I ogólnie bardzo dobrze, bardzo dobrze.

Beata

 

Przyznaję, że samopoczucie jest całkiem fajne. Cieszę się że jadę i mam taką możliwość żeby po roku czasu spotkać się z aktorami Teatru ITP. Bardzo stęskniłam się za teatrem. Ale jeśli chodzi o „Sobótkę” samą to mam nadzieję, że dzisiaj będzie lepiej niż na wczorajszej próbie, bo pomyliłam wczoraj tekst i zamiast głosić jakieś słowa po staropolsku to zamieniałam je hasłem „coś tam, coś tam”. Mam nadzieję że tego „coś tam, coś tam” będzie jak najmniej, a najlepiej żeby w ogóle się to nie powtórzyło. I myślę, że będzie fajna zabawa. To jest zawsze jakieś takie ciekawe doświadczenie plenery generalnie. Ostatnio w plenerze w ITP byłam w tamtym roku w sierpniu ze „Spełnionym Snem”. Nawet ta modlitwa jak ks. Lach zaczyna, że przed spektaklem się modlimy. Od razu wspomnienia powróciły z takim rozrzewnieniem, ale z drugiej strony cieszę się, jest super.

Ola

 

Samopoczucie bardzo dobre, choć nie obędzie się chyba bez kuracji gardła później, bo coś wysiada, ale ogólnie jest bardzo pozytywnie. Jeżeli chodzi o „Sobótkę” to bardzo fajny spektakl, taki ludowy. Mimo że bez spiny robimy ten cały spektakl i wszyscy są jakby rozluźnieni to naprawdę moim zdaniem poziom jest bardzo dobry. Osoby występujące: i te starsze które już nie są w teatrze i te które są w teatrze są teatralnie na takim bardzo wysokim poziomie. Więc po wczorajszej próbie stwierdzam, że jest to bardzo dobry spektakl. No i super no. Taki w klimacie takim starszym, tak ta lira i te stroje i mam wielka chęć wystąpić w tym spektaklu.

Dorota

 

Oddaj, oddaj. Dobrze. To teraz ja będę się wypowiadać, a mianowicie… A nie wiem czy się… tak nagrywa się. Mam spoconą rękę, trzymam ekran telefonu Lidki i nagrywam mój głos. Upajam się teraz moją mową. Jedziemy sobie do Czarnolasu, żeby wilka wyszczekać z lasu. Tak, jest to Czarny las. Tam Jan Kochanowski byczył się pod lipą(następuje spontaniczny śpiew ). A więc jedziemy do Czarnolasu. Mijamy pola, łąki umajone w czerwcu i ludzi na traktorach i oni nas nastrajają bardzo (znaczy no mnie w każdym razie) bardzo dobrze nastrajają do klimatu naszego przedstawienia, którego tekstu nie wszyscy rozumiemy. Ale staramy się jakoś najbardziej adekwatnie to przedstawić, wypowiedzieć, tak żeby się Jan Kochanowski nie przewrócił w grobie w Lublinie. Moje nastawienie do spektaklu bardzo pozytywne tak jak i moich poprzedników. Myślę, że będziemy bawić się świetnie, przynajmniej równie świetnie jak na wczorajszej próbie. I nie powiększy się mój siniak od bębenka również żywię taką nadzieję (rozmowa w języku znanym tylko Martynie).

Ela P.

 

Mnie się wydaje, że przed spektaklem jesteśmy dobrze przygotowani. Znamy teksty na pamięć, chociaż może niektórych nie rozumiemy to będziemy się starać jak najlepiej przekazać je odbiorcom. Co myślę o „ Sobótce?” Myślę, że „Sobótka” to bardzo ciekawy spektakl, ukazujący piękno prawdziwej polskiej wsi. Wydaje mi się, że powinien być dobrze odczytany przez ludzi właśnie w Czarnolasie. Tym bardziej że teksty napisane są przez Kochanowskiego, który tam przemieszkiwał. Akurat dzisiaj właśnie jest pierwszy dzień lata, wesoła chwila dla wszystkich. Dzień ojca też przypominam jak ktoś nie pamięta i myślę że dobrze zacząć lato takim pozytywnym akcentem.

Paweł

Samopoczucie bardzo dobre, ponieważ spektakl jest przygotowany na luzie i bez spiny. Nie ma lipy. Nie, ale co myślę o „ Sobótce?” Ja bardzo chciałam przyjechać, a mieszkam już poza Lublinem, daleko. Wyjechałam po studiach. I specjalnie przyjechałam na tą „Sobótkę” właśnie po to, żeby wziąć udział w jakimś wydarzeniu teatralnym. Dalej coś zrobić dla siebie, rozwijać się. I po prostu wziąć udział w takiej ciekawej rzeczy jakim jest połączenie poezji, teatru i tańca. Jestem bardzo zadowolona i bardzo mnie to cieszy.

Wiola

 

Muszę się wypowiadać, naprawdę? Moje nastawienie przed spektaklem jest rewelacyjne, bardzo pozytywne. Ogólnie z biegiem czasu zacząłem się coraz bardziej przekonywać do „Sobótki” i niezmiernie się cieszę że biorę w tym udział. - Jak się czujesz jako Kochanowski (pytanie od reszty)? Rewelacyjnie, kapitalnie. Także tego. - Zaśpiewaj piosenkę o Eli. Rozlega się śpiew: „To właśnie Ela, Ela, Ela, nigdzie indziej takiej nie ma, to właśnie Ela, Ela, Ela nigdzie indziej takiej nie ma.  

Sebastian

 

Warsztaty-Czerwińsk nad Wisłą,  12-16 II 2014

 

12 II (środa)

Po sesji. Pędzę na dworzec. Jestem pierwsza, widzę więc kolejno przychodzące osoby: Piotrek, Seba, Angelika, ta liczba powoli zwiększa się, zwiększa. Kupujemy bilety, wsiadamy do pociągu, ruszamy. Chwila niepewności czy w dobrą stronę jedziemy. Podróż mija szybko. Jedni rozmawiają przez telefon, inni czytają książki, reszta gra w karty.  Pan konduktor chyba chciał się przyłączyć bo kilka razy próbował zagadać. Wysiadamy w Warszawie w poszukiwaniu stanowiska busów. Na tyle wielki  ścisk i nagle słyszę głos Eli: „Lidka masz takie szerokie biodra, a ja zawsze myślałam że jesteś chuda. ”Wysiadamy, łyk świeżego powietrza. Idziemy, idziemy, idziemy, aż wreszcie jesteśmy u celu. Wchodzimy niepewnie do środka, powoli. Te półki przyciągają  nas jak magnez, bo jak wiadomo „W Lewiatanie emocje są bardzo tanie”. Wychodzimy. Teraz wyłania się naszym zmęczonym oczom klasztor. I jakiś czarny punkt. Punkt ów podnosi rękę i macha do nas. To x. Lach Wysoki. Zadowoleni jemy kolację, następnie poznajemy zakamarki klasztoru tzn. gdzie jest kawiarenka, łazienka i  kaplica. Wieczór kończymy integracją przy herbatce.

 

13 II (czwartek)

Jakieś kłopoty z wstaniem na jutrznię? Skąd! Usłyszeliśmy plan dnia. Rozgrzewka, rozśpiewka (bardzo fajna bo na leżąco). Podział na grupę  choreograficzną  i śpiewającą. Praca, a w przerwach  przygotowania do prezentacji. W grupie choreograficznej staliśmy się żywymi rzeźbami. Gdzie moja kreatywność?  Stoję na środku i nie wiem jak podnieść rękę. Czy zastanawialiście się kiedyś jak chodzą zwykli ludzie? Na czym polega naturalne odwrócenie głowy? I co zrobić żeby nie buchnąć śmiechem, gdy niesiemy kawałek życia i ma być poważnie? Ja też się nie zastanawiałam, do czasu. Na koniec dnia odtwarzamy całość, którą mamy. Czeka nas jeszcze miła niespodzianka przygotowana przez x. Lacha Wysokiego czyli quiz o musicalach.   Dzielimy się na grupy, wymyślamy nazwy,  dźwięki sygnalizujące naszą gotowość do odpowiedzi. I zaczynamy.  Najfajniejszą kategorią były pozdrowienia od byłych członków ITP oraz  bonusy, gdzie mogliśmy obejrzeć poczynania starszych koleżanek i kolegów.

 

14 II (piątek)

A co, z tej radości strzelę cytatem na początek: „Ce­luj w księżyc, bo na­wet jeśli nie tra­fisz, będziesz między gwiaz­da­mi.”

Nadszedł ten piękny, wspaniały, wyjątkowy, jedyny wieczór. Prezentacje? Taak! Wielkie emocje, godziny przygotowań, nieprzespane noce. Jednak wcześniej  przez cały dzień uczyliśmy się machać rękami, przechodzić, klaskać  oraz powoli podnosić i opuszczać głowę do rytmu. Powróćmy  jednak do naszych duetów / tercetów. Mnóstwo osób w łazience, ponieważ każdy chce wyglądać oryginalnie i wyjątkowo. Wreszcie zbieramy się w sali i próbujemy dać z siebie wszystko.  Ten dzień to jeden z najciekawszych jakie dotąd przeżyłam w ITP, gdyż każdy występ ma w sobie coś niepowtarzalnego i przyciągającego. Dostrzegam jak ludzie różnią się od siebie, ile mają pomysłów i jakie ogromne talenty.  Na samym początku Kinga i Grzesiek z lekkością i zabawnie zaśpiewali piosenkę ku pamięci Raya Charlesa. Zaraz po nich Natalia z Piotrkiem przestrzegli, żeby „Nie wierzyć  nigdy kobiecie”, czy mieli rację? Dorota i  Mateusz wzruszyli wszystkich swoją  interpretacją „Upiora w Operze”, o tak, mają we władzy nasze sny.  Seba, Mariola i ja staraliśmy się wywrzeć  emocje. Ania i Ela  pokazały, że walc, mężczyźni i tłuczek do mięsa mają ze sobą wiele wspólnego. Angelika i Łukasz sprawili, że człowiek zaczął wierzyć w swoje siły, a  Agnieszka  udowodniła, że ma najwięcej wdzięku z całego ITP (no może poza x. Lachem Wysokim haha, ale jestem lizus, można to wyciąć). Aneta i Hubert zaśpiewali „Wypijmy za błędy”, skorzystaliśmy z ich rady, ale trochę później (oczywiście nie piliśmy za błędy, a za sukcesy). Ela z Mariuszem pokazali warsztat aktorski, jak widać nie tylko chcą, ale i mogą. Gosia z Łukaszem wprowadzili nutkę romantyzmu. Z kolei Julia, Martyna oraz Ania zaraziły wszystkich optymizmem. Po prezentacjach wznieśliśmy toast za ITP. I bawiliśmy się do późna w „ja” oraz psychiatrię. Gry pobudzające do myślenia i zachowywania powagi w krytycznych sytuacjach. The end.

 

15 II (sobota)

Tego dnia układaliśmy choreografię do utworu „Dzieci”. Ćwiczyliśmy uważne patrzenie na aniołów i powstrzymywanie się od śmiechu przy słowach „a teraz koza”. Tańczyliśmy także z lampami (roboczo z butelkami) i próbowaliśmy opanować pamięciowo  pewien tekst, który był… trudny do zapamiętania. Poza tym należało też przećwiczyć bieganie wokół ołtarza, żeby nie stwarzać zagrożenia dla siebie i innych. Koniec dnia jak zwykle był emocjonujący. Tym razem czekała nas sesja zdjęciowa. Ubrani na czarno z jednym kolorowym elementem pozowaliśmy debiutującemu fotografowi - x. Lachowi Wysokiemu. Pojedynczo, w parach, grupowo, pełen profesjonalizm. Po wszystkim pamiętam, że bawiliśmy się  jeszcze w kawiarence, ale później ze zmęczenia mi się film urwał, ale z relacji świadków wiem, że mafia wygrała.

 

16 II (niedziela)

Ostatni dzień, czyli  Msza Św., śniadanie, sprzątanie, do sklepu. Pierwszy na tych warsztatach spacer. Plan był taki żeby iść nad Wisłę, ale oczywiście zabłądziłyśmy. Podobno inni mieli więcej szczęścia… albo po prostu mają  lepszą orientację? Czekamy tak na ten autobus, gramy w Samuraja i w liczby. Przyjeżdża, zabiera nas i jedziemy z powrotem do Lublina. Wiecie co myślę? Smutno mi wyjeżdżać.

/L. Wiejaczka/