18 grudnia – etiuda wigilijna Wigilia z TV na Opłatku Uniwersyteckim

Już od jakiegoś czasu ksiądz zapowiadał, że w tym roku na etiudzie będzie to co lubimy najbardziej, czyli wiocha. Trwały więc poszukiwania różnych kolorowych głupich ubrań, w lumpeksach, kantorku i własnych szafach, kombinowanie badziewnych nakryć głowy, a ja nawet w ostatniej chwili załatwiłam sobie różowe szpilki. W etiudzie powrócili do nas z NRU Ken i Barbie. Tym razem wystąpili w wieczorowych kreacjach jako prowadzący świątecznego programu telewizyjnego. Z kolei gośćmi tegoż programu były celebrytki: Doda, Magda Gessler oraz Perfekcyjna Pani Domu. J Dużo kolorowych bazarowych ciuchów, zabawne choreografie, tandetne peruki i głupia gadanina gwiazdek TV o świętach w ich życiu. Jednak, aby widza pozostawić z pozytywnym odczuciem, na końcu następuje przemiana ludzi za sprawą Aniołów, wybrzmiewa piosenka pięknie zaśpiewana przez Gosię, Martynę S. i Dawida, a Anioły rozsypują “śnieg”. Z samym występem musieliśmy długo czekać, bo Opłatek rozpoczął się z ponad półgodzinnym poślizgiem. Jak zawsze na Opłatku, jest rozgardiasz, tłum ludzi, różne występy i ogólny chaos. Czekaliśmy więc w tym chaosie poubierani w nasze kolorowe szmatki uprzyjemniając sobie czas żarcikami, ale w końcu nas zawołano, dostaliśmy mikrofony i wyszliśmy. Poszło fajnie i błyskawicznie. Zawsze żałuję, że to tylko kilkanaście minut…

A o 19 na Poczekajce czekał nas opłatek teatralny. Mój już kolejny, ale za każdym razem wyjątkowy. Kocham te nasze opłatki, są niepowtarzalne i mają taką wyjątkową atmosferę… Piękny moment w itepowym roku. Ludzie i słowa mają wielką moc…J I to jest piękne!

 

9 grudnia – Czarownice w Wyższym Seminarium Duchownym

Mieliśmy dziś zagrać specjalnie dla kleryków lubelskich. Spotkaliśmy się dużo wcześniej, aby tym razem zdążyć z próbą. Scenografię w seminaryjnej auli rozłożyliśmy całkiem sprawnie. Trzeba też było przeorganizować ustawienie krzeseł i z góry pozawieszać czarne materiały jako tło. Wszystko razem prezentowało się nieźle.

Zdążyliśmy jeszcze wyskoczyć do McDonalda na kawkę, a potem  próba, podczas której ksiądz powiedział nam parę słów prawdy. Wzięliśmy sobie to do serca, jak też zadbaliśmy – przynajmniej trochę – o skupienie. Było warto bo ten spektakl okazał się naprawdę dobry, z prawdziwymi emocjami. Ksiądz był z nas bardzo zadowolony, a klerykom też się podobało. Dostaliśmy jako podziękowanie kwiaty i koszyk wafelków Princessa. Prędko zwinęliśmy majdan – i do domu.

 

6 grudnia – Czarownice

Wypadło nam tym razem zagrać nie w Starej Auli lecz w naszej próbowej sali GG 110. Mieliśmy ekstremalnie mało czasu na wszystko, bo sala była wolna dopiero o 16:30, a spektakl o 19. W ciągu tych 2,5 godziny trzeba było wszystkie ciężkie graty przytachać z kantorka, rozstawić je w taki sposób, aby przypominały naszą scenę, poustawiać odpowiednio krzesła dla widzów, ogarnąć nową przestrzeń (zarówno scena jak i kulisy), pomalować się i przebrać. O tym, żeby jeszcze zdążyć z krótką rozgrzewką nikt nawet już nie myślał.

Zaczęliśmy znosić rzeczy, choć była garstka osób, pomogli nam również Łukasz H., Marysia Cz. i Michał. Czas gonił, my ustawialiśmy – tempo zapewne mogłoby być szybsze – i wszystko było nawet w miarę ogarnięte, aż tu w ostatniej chwili runęła nam główna rampa z pozawieszanymi już dekoracjami. Krzyk, pisk i łapanie. Zatrzymała się na stole, a my rzuciliśmy się ją ratować. Na szczęście nie stało się nic poważnego, ale trzeba było ją na nowo trochę poskręcać i postawić do pionu. Wszystkim tylko to przysporzyło dodatkowych nerwów. Wyrobiliśmy się ze wszystkim ledwo co. Przebieranie i malowanie odbywało się w trybie błyskawicznym, i już trzeba było zajmować pozycje na scenie i wpuszczać ludzi.

W tym pośpiechu i nerwach brak próby i skupienia dały o sobie mocno znać bo poszło nam słabo. Poradziliśmy sobie jednak z pomyłkami w tekście i z nową przestrzenią. Najbardziej wytrąciło mnie z równowagi gdy już pod sam koniec nie zapaliłam świeczek bo trafiły mi się beznadziejne zapałki, które nie chciały się pozapalać. Następnym razem ma być lepiej! A to już niedługo…

 

13.11.2012

Po drugiej stronie lustra, czyli za kulisami

Godzina 17:00 – Chyba trzeba by się było jakoś przygotować
W garderobie oraz w jej pobliżu słychać rozmowy i żarty. Pierwsi aktorzy czekają na rozpoczęcie rozgrzewki, aby przygotować się do spektaklu. Pojawiają się kolejni. Wszyscy witają się krótkimi uściskami, a przestrzeń stopniowo zaczyna wypełniać coraz większy gwar. Jesteśmy za kulisami najnowszego spektaklu Teatru ITP – „Prawdziwa historia człowieka z La Manchy”, który ma się rozpocząć o dziewiętnastej.
- Robimy coś dzisiaj w ogóle? – pyta Łukasz, siedzący z koleżanką na parapecie na tyłach głównej auli KUL.
-Spektakl gramy na przykład – lekko ironicznie odpowiada jego rozmówczyni. Dialog znowu schodzi na inne tematy.
Z auli dobiegają odgłosy, świadczące o przeprowadzanych tam próbach mikrofonów i dźwięku. Z garderoby wypada Marysia, komunikując bliżej nieokreślonemu odbiorcy:
-Trzeba znieść drabinki! Wczoraj myślałam, że dostanę zawału, jak nie było tych drabin! – i znika w drzwiach prowadzących za kulisy sceny.
Tymczasem zza otwartych drzwi garderoby słychać, wykonywaną przez grupkę dziewczyn piosenkę popową. Mimo, że śpiewają ją w żartach, to brzmią bardzo harmonicznie, śpiewając na kilka głosów. Na tle owego podkładu, Łukasz powraca do przerwanego wcześniej wątku:
-Chyba trzeba by się jakoś przygotować – razem z koleżanką podnoszą się ze swoich miejsc i kierują do garderoby. Dołączają do pozostałych, którzy przebierają się w dresowe bluzy i spodnie, wygodniejsze podczas rozgrzewki.
Ci, którzy są już gotowi, kręcą się po korytarzu między kulisami a sceną, wstępnie przygotowując elementy scenografii. W międzyczasie wciąż schodzą się kolejni aktorzy. Wśród nich jest też Mateusz – odtwórca głównej roli.
-Cześć gwiazdo! – przekomarzając się, witają go pozostali. Aby móc zdjąć z siebie kurtkę, Mateusz podaje koleżance zapiekankę, którą przyniósł.
-Mogłabyś mi ją chwilę potrzymać?
-Może ci jeszcze podmuchać, gwiazdorze?
Godzina 17:20 – Chodźta ćwiczyć!
Przychodzi reżyser, ks. Mariusz Lach i zawiadamia, że za pięć minut rozpoczyna się rozgrzewka. W auli nadal co jakiś czas słychać sprawdzanie dźwięku. Za chwilę wszechobecny rumor zostaje zdominowany przez krzyk jednej z aktorek, dobiegający z garderoby:
-Ale masz fajne gacie! – słowa spotykają się z wielką aprobatą grupy, co potwierdzają salwy śmiechu. Ponadto, wywołują mini dyskusję o gaciach poszczególnych wykonawców, której wciąż towarzyszy wyborny humor.
-Jeszcze trzy minuty! – ogłasza ks. Mariusz.
-Chodźta ćwiczyć! – ktoś mobilizuje pozostałych.
Powoli garderoba pustoszeje, a aktorzy przenoszą się do auli, gdzie obecnie trwa sprawdzanie oświetlenia sceny.
Rozpoczynają się ćwiczenia gimnastyczne. Najpierw przebieżka po schodach między rzędami krzeseł, a potem rozgrzewka w miejscu. Wszystkiemu przewodniczy Dorota.
-Stajemy w kółeczku i robimy krążenia głową.
-To bardziej przypomina jakieś jajo – daje się słyszeć komentarz.
-Kto nie krąży, ten skisł! – dodaje inny głos.
Rozbrzmiewają śmiechy i rozmowy.
-Przy tym nie trzeba gadać – upomina reżyser, stojąc przy konsolecie i wciąż sprawdzając światła.
-Właśnie, cisza! – nad grupą próbuje zapanować Dorota.
-Czy jest Mateusz? – pyta ks. Mariusz.
-Jestem! – odzywa się głos gdzieś pośród ćwiczących.
-Paweł?
-Jestem!
-Dobrze. O Kingę się nie pytam, bo ją widziałem.
Wykonują kolejne serie ćwiczeń na rozgrzanie i rozciągnięcie. Między innymi skłony, a także pingwinek czy haczyki, pod których nazwami najwyraźniej kryją się ćwiczenia dobrze znane wykonawcom. Nagle ktoś zaczyna sobie podśpiewywać.
-Nie śpiewamy! – prowadząca coraz bardziej poirytowanym tonem. Jej upominanie nie przynosi jednak rezultatu.
-No kto to śpiewa?!
Śpiew milknie. Teraz aktorzy oklepują sobie mięśnie, a za chwilę podskakują, wydając z siebie nieartykułowane odgłosy.
Godzina 17:40 – Możemy już włączać? Bo nigdy się nie wyrobimy
Przychodzi Urszula Kasprzak – Wąsowska, odpowiedzialna za przygotowanie wokalne aktorów. W nosidełku niesie czteromiesięczną córeczkę – Jadzię.
-Cześć Ula! – powitania ukazują, że między nią, a wykonawcami panują luźne, przyjacielskie stosunki.
Rozpoczyna się tzw. „rozśpiewka”. Śpiewają skale, jednocześnie rozluźniając wargi i język. Praktyki te mają na celu nie tylko rozśpiewanie się, ale też ćwiczenie wyraźnej artykulacji słów. Powtarzają sekwencje dźwięków, w coraz to wyższych lub też niższych tonacjach.
Po dwudziestu minutach rozśpiewki, zjawia się reżyser i ku uldze aktorów przerywa ćwiczenia. Jadzia radośnie kwili i uśmiecha się z nosidełka.
-Wreszcie ktoś się cieszy na twój widok – żartobliwie podsumowuje Ula, wzbudzając pojedyncze chichoty.
-Dobra, zapraszam wszystkich na scenę! – poleca ks. Mariusz. – Przećwiczymy kilka rzeczy.
Scena powoli się zapełnia. Jedni przesuwają na niej skrzynie z rekwizytami, inni nakrywają je prześcieradłami, jeszcze inni wciąż podśpiewują wybrane ćwiczenia z rozśpiewki.
Słychać głos Uli, która obserwuje wszystko z widowni:
-Jesteście gotowi?! Możemy już włączać? Bo nigdy się nie wyrobimy.
Salę wypełnia muzyka i rozpoczyna się próba sceny otwierającej spektakl. Rozbrzmiewa śpiew aktorów, pojawia się ruch sceniczny i…
-Stop! – wszystko cichnie. – Należałoby sobie włączyć mikroport. Będzie lepiej działał.
Wznawiają piosenkę od momentu, w którym przerwali. Próba idzie pełną parą: ruch, śpiew i dekoracja. Do całkowitego wrażenia brakuje tylko przebrań i charakteryzacji. Scena dobiega końca.
-Ela, wejdź na swoją skrzynię, chcę sprawdzić światło! – woła reżyser.
-A będziemy jeszcze coś ćwiczyć? – pyta jeden z aktorów.
-Jeszcze trzy sceny.
Oświetlenie zmienia się na agresywny ultrafiolet, aktorzy zajmują swoje pozycje i zaczyna się kolejna, oderwana od kontekstu scena, po której zakończeniu następuje komentarz Uli:
-Takie śpiewanie jest dobre pod prysznicem, a nie kiedy się występuje przed aulą pełną ludzi. Na górze was w ogóle nie słychać. Skoro już próbujemy coś tutaj zrobić, to róbmy to dobrze. Macie śpiewać na sto procent, a nie na trzydzieści. Następna scena!
Po zakończeniu prób reżyser kieruje do aktorów swoje uwagi i przydziela każdemu obowiązki, związane ze sprzątaniem rekwizytów po zakończeniu spektaklu.
-Jeśli nie mają państwo żadnych pytań, to możecie iść się przebierać.
Aktorzy udają się do garderoby, aby założyć kostiumy i się ucharakteryzować. Kto ma wolną chwilę, idzie na papierosa lub do łazienki.
-Proszę przygotować białe szmatki na scenę! – słychać głos ks. Mariusza.
Robi się zamieszanie. Niektórzy śpiewają swoje kwestie, inni chodzą w jedną i w drugą stronę, słychać syczenie lakieru do włosów, a w powietrzu unosi się jego specyficzny zapach. Każdy ma do kogoś jakąś sprawę.
-Gdzie są kieliszki? – pyta ktoś w ogólnym szumie. Chyba chodzi o rekwizyty…
Godzina 18:30 – Kto zamyka garderobę?
Do spektaklu zostało pół godziny. Reżyser co chwile pojawia się w okolicach przebieralni.
-Na scenie zostały jeszcze dwie białe szmatki – przypomina.
-Jezus Maria! – Ola podrywa się z miejsca i biegnie do auli, opuszczając grupkę dziewcząt, która zachwyca się właśnie małą Jadzią.
-Kto zamyka garderobę? - ktoś pyta.
-Chodźcie, krótko się pomodlimy – ks. Mariusz gromadzi wokół siebie wszystkich wykonawców i prowadzi niekonwencjonalną modlitwę – Panie, spraw, aby głupota nam nie odwaliła. Żeby sprzęt zadziałał. Żebyśmy nie pomyśleli, że jesteśmy najlepsi i idealni. Żebyśmy pamiętali, że każdy widz jest ważny i że ogląda nas po raz pierwszy. Ojcze nasz, któryś jest w niebie…
Na widowni zbierają się ludzie.
-Ja idę gadać na górę. Zaczynamy jak zwykle kilka minut po dziewiętnastej – wchodzi do auli.
Aktorzy wciąż tapirują włosy, przebierają się, układają fryzury, rozgrzewają głosy. Niektórzy ćwiczą odgrywane przez siebie kwestie pojedynczo, inni w grupach. Ustalają szczegóły dotyczące konkretnych momentów prezentowanych na scenie. Wszystko się na siebie nakłada. Ktoś pyta znowu:
-Kto zamyka garderobę? – nie otrzymawszy odpowiedzi, zajmuje się dalszymi przygotowaniami.
-Marnie to widzę – mówi Dorota do kilku koleżanek – Po dzisiejszej rozgrzewce widać, że jesteśmy nieskupieni.
-O matko! – krzyczy w tym samym czasie Dawid i pędzi gdzieś za kulisy. Po chwili wraca już spokojniejszy w pelerynie, uzupełniającej jego przebranie.
-Kto zamyka garderobę? – tradycyjnie bez odzewu.
Do rozpoczęcia pozostało pięć minut. Rozmowy milkną, ograniczają się do szeptów.
-Kibel otwarty? – pyta Dawid.
-Chyba tak.
Wszyscy zbierają się przy wejściu za kulisy i czekają w skupieniu. Przebieralnia pustoszeje.
-Kto zamyka garderobę?
-A jest tam ktoś jeszcze? – pyta Kuba – Dobra, ja zamknę.
Aktorzy, biorący udział w scenie początkowej znikają w drzwiach, prowadzących za kulisy. Pozostali życzą im powodzenia. Słychać jak na widowni cichną rozmowy.
Zaczęło się.

/J.B./

 

10.11.2012

Don Kichot – jak to było naprawdę

10 XI 2012 r. o godz. 18.00 w Auli im. Stefana Wyszyńskiego KUL odbyła się premiera najnowszego musicalu Teatru ITP pt. „Prawdziwa historia człowieka z La Manchy”. Wydarzenie to zgromadziło niemal pełną salę widzów, wśród których znalazły się władze Miasta Lublin, władze Uczelni i oczywiście fani - rodziny oraz znajomi aktorów.

Swoje najnowsze dzieło ks. dr Mariusz Lach wyreżyserował według scenariusza autorstwa Adama Łoniewskiego. Z uwagi na muzyczny charakter Teatru ITP, przedstawienie było ubarwione licznymi piosenkami, do których muzykę napisała Marzena Lamch – Łoniewska. Przygotowania wokalnego wykonawców podjęła się natomiast Urszula Kasprzak – Wąsowska.
Od ostatniej premiery, „Odysei”, minął rok, więc tradycyjnie z początkiem listopada, nadszedł czas na zaprezentowanie kolejnego spektaklu. Tym razem młodzi twórcy przedstawili historię słynnego marzyciela i idealisty – Don Kichota. Nie było to jednak zwykłe przeniesienie tekstu na scenę, wiernie oddające opowieść Miguela de Cervantesa. Została ona ukazana w kontekście wiary chrześcijańskiej i występowały w niej liczne nawiązania do Ewangelii.

Nasz bohater (w tej roli Mateusz Prażmo) to człowiek idei, niejako oderwany od ówczesnej sobie rzeczywistości. W pewnym momencie swojego życia postanawia on zostać rycerzem, broniącym honoru oraz żyjącym wedle etosu rycerskiego. Na początek obiera sobie za obiekt swej wielkiej miłości wieśniaczkę – Dulcyneę (Wioletta Strzelińska), której imienia obiecuje bronić, choćby miał przepłacić to życiem. Wraz ze swym sługą – Sancho Pansą (Paweł Wróblewski) wyrusza na wyprawę po świecie w poszukiwaniu przygód. Na swej drodze trafia m.in. na grupkę czterech Menedżerek - akwizytorek starających się za wszelką cenę sprzedać mu Zestaw Błędny Rycerz. Spotyka też starca, biesiadników jednej z przydrożnych spelun, w których szerzy się pijaństwo i rozpusta i wreszcie swego śmiertelnego wroga – Rycerza Białego Księżyca (operuje nim Łukasz Kmak).

Nie są oni w stanie zrozumieć idealistycznego podejścia do życia, którym kieruje się Don Kichot. Starają się nakłonić rycerza, aby porzucił swój styl bycia. On jednak pozostaje wierny swoim przekonaniom i walczy o dobre imię każdego człowieka. Ukazuje, że warto mieć marzenia i ponosić poświęcenia w dążeniu do ich realizacji. To właśnie Don Kichot jest postacią, która podsumowuje kolejne sceny kwestiami pełnymi refleksji. Społeczeństwo nastawione jedynie na przyjemności, bogactwa i władzę wyśmiewa go, odtrąca, a wreszcie podejmuje decyzję, aby go ukrzyżować. Całość jest opowiadana przez narratora - samego Cervantesa (Elżbieta Piekorz).

Choć sama historia nie jest może wielce porywająca, a momentami razi wręcz zbyt patetycznym bądź filozoficznym tonem, to warto obejrzeć ją choćby ze względu na stronę techniczną. Efektowności dodaje przedstawieniu udźwiękowienie i oświetlenie - między innymi ultrafioletowymi lampami. W ich świetle genialnie prezentują się ręce aktorów ubrane w białe rękawiczki oraz wielka kukła Rycerza Białego Księżyca, również opalizująca za sprawą ultrafioletu. Ponadto, na dynamikę spektaklu składa się dopracowany niemal do perfekcji ruch sceniczny aktorów, oraz ich występy wokalne. Większość z nich wykonuje chór, jednak co i raz na jego tle wybijają się partie solowe m.in. Kingi Nadłonek, Wioletty Strzelińskiej, Natalii Mieśnik, Marii Brzezińskiej czy Dawida Kałuży.

Publiczność reagowała żywo i adekwatnie do tego, co działo się na scenie. Był czas zarówno na śmiech jak też na chwilę zadumy i refleksji. Trzeba wspomnieć, że momenty, które wyjątkowo spodobały się widzom, zostały nagrodzone oklaskami nie tylko po zakończeniu, ale już w trakcie trwania spektaklu. To chyba wystarczy, aby stwierdzić, że przy nadarzającej się okazji, warto rozważyć możliwość zapoznania się z „Prawdziwą historią człowieka z La Manchy”.

/J.B./

 

Październik i… Don Kichot

            Rozpoczął się październik i próby ruszyły normalnym trybem wtorkowo-czwartkowym. Jak zawsze to bardzo intensywny czas, bo 10 listopada premiera. A więc próby do Prawdziwej historii człowieka z La Manchy idą pełną parą. We wtorki i czwartki ćwiczymy w sali 110 lub na auli. Na każdą próbę dzielnie przynosimy z kantorka ciężkie skrzynki, drabiny, wiatraki, głośnik i odtwarzacz. Próbujemy ogarniać choreografię, łapać się w układach, których nauczyły nas Dorota i Wiola, śpiewać (muzyka jest, notabene, świetnie napisana przez Marzenkę), mówić teksty.

Niestety nie zawsze wszystko wychodzi tak jak byśmy chcieli...

Poza ogólnymi próbami trwają cały czas dodatkowe próby indywidualne, spotykamy się po kilka osób, żeby zrobić scenę, dograć coś, zaśpiewać w duecie/tercecie itd. Przed nami dużo, dużo pracy...

Z ostatniej chwili: zaczynamy intensywną akcję promocyjnę. Świeżutkie plakaty czekają na nas w kantorku, a Natalia koordynuje i pilnuje, aby zawisły one WSZĘDZIE, bilety do rozprowadzenia na popremierowe spektakle każdy dostał do ręki, na naszych fejsbukach roi się od plakatów, wpisów, zaproszeń na spektakle i lajków. Kacpi intensywnie cały czas myśli jakby tu jeszcze usprawnić promocję.

Aha, no przecież! Jesteśmy po nowym naborze! Ula z x. Lachem (i Jadźką) przyjęli 8 nowych osób spośród 40 jakie się zjawiły na przesłuchaniu. Gratulujemy i witamy Was, młodzieży!

 

WRZESIEŃ 2012

Ledwie wróciliśmy z warsztatów z pięknego Podlasia, a już czekała nas moc pracy w Lublinie. Mieliśmy dwa tygodnie oddechu, podczas których większość ITePków siedziała w zaciszu swych domów rodzinnych, niektórzy zainstalowali się już w Lublinie, inni robili praktyki i staże, a jeszcze inni prawo jazdy (ze skutkiem pozytywnym, a jakże!).

Po tych dwóch tygodniach tak ruszyliśmy z pracą, że aż się zakurzyło! Dawno Teatr ITP nie miał tak napiętego grafiku. A więc trochę statystyk. Nasza działalność we wrześniu 2012:

  • 7 spektakli i 1 koncert,
  • 4 x Czarownice,
  • 3 x Odysea,
  • 1 koncert piosenek z Odysei i Prawdziwej historii...
  • 3 razy po 2 spektakle dziennie,
  • 8 występów w ciągu 2 tygodni,
  • 1 wydana płyta!

 Wrześniowy maraton miał ścisły związek z IX Lubelskim Festiwalem Nauki. Rozpoczęliśmy od zaśpiewania w nieco polowych warunkach koncertu piosenek z Odysei i Prawdziwej historii... podczas pikniku inaugurującego LFN. Po nim udaliśmy się na KUL na próbę Czarownic. Już poprzedniego dnia rozstawialiśmy tam do wieczora scenografię. Następnego dnia zjawiliśmy się na KULu już o 9 rano. O 11 miał być spektakl. Publikę stanowili licealiści, choć nie mam pewności, czy nie było tam też gimnazjum. Potem okienko, obiad w Plazie i wieczorem drugi spektakl. Ogólnie grało się dość dobrze. Następnego dnia powtórka – Czarownice o 11 zagrane dla około 10 osób (w tym Wioli, Pawła i Ani Rudej), obiad, kawa w McDonaldzie, Czarownice o 19.

I NASTĄPIŁ DZIEŃ PRZERWY.

Po nim wróciliśmy na KUL na próbę Odysei. Następnego dnia zagraliśmy ją 2 razy w ramach LFN, o 9 rano (próba była od 7:30!!!...........) oraz o 12. W odczuciu wielu osób ten poranny spektakl był lepszy.

Potem dostaliśmy aż tydzień wolnego (lecz nie wszyscy, o nie, nie, nie...), by po nim zagrać znów Odyseę,tym razem w ramach IV Kongresu Kultury Chrześcijańskiej w lubelskim Metropolitalnym  Seminarium Duchownym. Było z tym spektaklem trochę zamieszania, bo nowa scena, trochę inne ustawienie, garderoba, w której nie można było zapalić światła i brak Agnieszki do załatania. Tego też dnia przyszła w końcu z Warszawy wyczekiwana przez nas płyta z Odysei, którą nagraliśmy w maju.

Dodam też, że dla części z nas nie była to jedyna działalność artystyczna w tym miesiącu. Kilkoro ITePków  wzięło udział w koncercie pt. Oblicza nadziei reżyserowanym przez niejakiego Marcina W. Koncert odbył się 29 września. A więc mieliśmy jeszcze dwa razy tyle roboty, naukę piosenek, układów, próby na odległym osiedlu Borek w ścisłej współpracy z Marcinem i Ulą W. Ale to już zupełnie inna historia...

 

19.08 – 01.09 - „Prawdziwa historia człowieka z La Manchy” czyli ITP na letnich warsztatach w Różanymstoku

       Prawdziwa historia (..) z La Manchy?… Ale zaraz, zaraz, zacznijmy od początku!
      Dawno, dawno temu… bo w wakacyjny miesiąc sierpień Teatr ITP postanowił udać się jak co roku na kolejne letnie warsztaty. Tym razem miejscem ich ciężkiej i niestrudzonej pracy był malowniczy Różanystok. Podmiot liryczny zdradzi, że nieobce mu było to miejsce z racji wcześniejszego pobytu na rekolekcjach, które się tam odbywają już od wielu lat o przyjaznej nazwie SARUEL, organizowanych przez księży salezjanów. Tak więc, kierowany wspomnieniami, wraz z całą teatralną grupą łaknącą nowych wrażeń wynikających z powstawania całkiem nowego spektaklu, wyruszył na pracę z nieznanym.

     Piękny folklor, spokój i godziwe warunki jakie tam zastali spodobały się wszystkim, bowiem do ich dyspozycji była sala ze sceną teatralną, smacznie prosperująca stołówka, zaciszne sypialnie, szwalnia, schludne łazienki i „pomieszczenie nocnych obrad”, gdzie jadaliśmy też kolacje.

     Dobre warunki zachęciły ich do pracy i wieczorem, kiedy ze wszystkich stron Polski zjechali się, to szynobusami, to samochodami, a nawet stopem (!) usiedli wspólnie, a ks. Mariusz przeczytał tajemniczy i trzymający w napięciu scenariusz „Prawdziwej historii...” Chcielibyście wiedzieć co kryje, prawda?! Cierpliwości… bowiem sami aktorzy nie byli jeszcze niczego pewni. Kto zagra jakie role? Czy piosenki będą przystępne? No i wreszcie co będzie jutro na obiad?!

      Wieczór zakończyła ekranizacja musicalu „Lalka” na podstawie powieści B. Prusa prowadzona przez Grażynę Dunal. Po obejrzeniu pierwszej części i dostrzeżeniu mechanicznego poruszania się postaci, ks. Mariusz powiedział: „Zainspirujcie się tym, co zobaczyliście, bo chciałbym, aby chór w nowym spektaklu był mechaniczny..” I poszli spać…

            Następnego dnia atmosfera po pierwszych wiadomościach się nieco uspokoiła, choć stres nie przestawał motywować naszych aktorów, gdyż mieli za zadanie zaprezentować wcześniej przygotowane piosenki-etiudy z Kabaretu Starszych Panów. Duety oraz tercety zaprezentowały się przed pozostałymi oraz przed Ulą, Marcinem, Ignasiem i Jadzią w ramach niezależnego audytorium. Wieczór kabaretowy rozpoczęły Marysia B. oraz Ewa Z. zarzucając wysoko poprzeczkę utworem „Tango Kat”. Dynamiczny i drapieżny duet zaparł dech w piersiach. Wszystkie występy aktorów udowodniły, że wszyscy się rozwijamy, potrafimy bawić się ze sobą, współpracować. Jakże mile i ciepło wspomina się takie występy w ITP.

            Kolejne dni zapowiadały przesłuchania oraz rozdanie ról i tak pierwsi na odsłuch poszli panowie kandydujący do ról Don Kichota oraz Sancho Pansy. Decyzja była trudna z wielu przyczyn, ale w końcu zapadła.. Don Kichotem został… i znów chcecie, żeby wszystko było podane w ITP-owym dzienniczku? – posłużę się więc cytatem „nie ma nie ma”.

Niemniej jednak pozwolę sobie dodać, iż werdykt jury w składzie ks. Mariusz L. oraz Ula W. był szokujący zarówno dla aktorów jak i samego obsadzonego. Następnie przypisane zostały kolejne role, zadziwiając i ekscytując wszystkich! Role rozdane! Czas zabierać się do pracy!

Zatem podzielili się na grupy, duety i zabrali się do pracy tworząc przedziwne, intrygujące, zaskakujące układy, które będzie można podziwiać już w listopadzie. Moim zdaniem (znów się ujawnię) muzyka leżała całej grupie, bo piosenki chwytali błyskawicznie pod bystrym okiem  niezastąpionej Uli i oczywiście wszystko słyszącej Jadzi. Muzyka podobała się całemu zespołowi, była nieco kontrastem do obecnego spektaklu, a odmiany zawsze są mile widziane. Sancho z Donem też załapali swoje kawałki i wszyscy słuchając siebie nawzajem kolejnego dnia prób wokalnych uśmiechali się do siebie niczym po rozpyleniu gazu rozweselającego.
            Równolegle do prób wokalnych odbywały się też próby pod bacznym okiem ks. Mariusza który koordynował całą tę watahę studenciaków, a zapewniam Was - niełatwe to zadanie. I tak grupy rozpoczęły prezentowanie swoich pomysłów, jedne za drugim, a ksiądz szlifował i scalał wszystko w harmonijną całość... tylko Don błąkał się po scenie i to wcale nie jak marzyciel, tylko…hmm… zagubiona owieczka?

            Praca z ks. Mariuszem oraz z Ulą mogła przebiegać efektywnie dzięki rozgrzewkom prowadzonym przez Dorotę R. oraz Wiolettę S.(W.) które wprowadziły ożywiający element jakim był aerobik. Przyjemna muzyka, przestrzenna sala oraz grupa ufająca sobie i dbająca o siebie stworzyły wówczas warunki do idealnej rozgrzewki w doskonałej atmosferze. Utworzyła się też „elita” biegająca rano nieobowiązkowo przed modlitwami i śniadaniem, brawa dla nich, bowiem sam wiem, że to nie takie proste.
            Skoro już wspomniałem o zaufaniu, wiecie dlaczego tak jest? Dlaczego tak działamy i dobrze ze sobą współpracujemy? Nie, nie dlatego, że jesteśmy studentami, a student to stworzenie miłe i przyjazne do momentu SESJA („system eliminacji studentów jest aktywny”), lecz dlatego że działamy jako grupa! Nie tylko na próbach 2 razy w tygodniu po 3h, lecz na warsztatach spędzamy ze sobą całe dnie, wspólne modlitwy, posiłki, ćwiczenia  oraz „nocne obrady” - to tworzy tak solidną i zgraną ekipę zwaną ITP – i to jest cudowne!

          Dodatkowo dzięki zajęciom z ks. Mariuszem na zaufanie i otwieranie się przełamujemy bariery, skrępowanie w stosunku do siebie. Na tych warsztatach łapaliśmy się z niemałej wysokości, skacząc do tyłu, pozostawiając swoje zdrowie ludziom za nami i Panu Bogu. To nie lada wyzwanie, ale zawsze kończy się dobrze, widocznie Pan Bóg ma duuże ręce i zawsze nas złapie.

          Elementem, który zaskoczył pozytywnie nas wszystkich była improwizacja do muzyki. Wraz z jej zmienianiem się wcielaliśmy się w różne sytuacje, postacie, światy.. Coś wspaniałego. Ludzie, z którymi spędza się 24/7 stawali się całkiem nowymi postaciami, które można było podziwiać, adorować, a nawet bać się. Po tej improwizacji otworzyły nam się umysły… Mimo zmęczenia w dość późnej porze tego ćwiczenia, każdy udał się z uśmiechem na twarzy spać.
           Dnie mijały, praca postępowała - od łączenia wszystkiego w harmonijną całość, od dbania o synchrony i odpowiedni charakter, aż po ustawianie scenografii. Wszystko to spoczywało na barkach ks. Mariusza. Dzielnie kreował nowo powstałe dzieło, lecz martwił się, że w tej pięknej róży, która lada dzień miała rozkwitnąć, nie pojawił się nawet pąk, a przecież nim miał być Don, i to nie z racji braku pielęgnacji o tę różę, ani też braku słońca, lecz z niewiadomych przyczyn... po prostu coś nie pasowało…

            Czas między posiłkami, pracą i modlitwami w pięknej kaplicy umilały gry w bilarda, wycieczki do lokalnych sklepów, pogawędki i rozrywkowe szycie w szwalni, pokój 13-sty. Gdy nadeszła niedziela niespodzianką była wizyta w stadninie koni! Od razu zebrała się ekipa chętnych. Mimo braku słonecznej pogody, niezrażeni i niestrudzeni udali się do pobliskiej stadniny koni by - co poniektórzy pierwszy raz - wsiąść na konia. Atmosfera była przyjazna za sprawą opiekunów stajni oraz niepewności kandydatów co do przejażdżki oraz spokojnych koni  - może z wyjątkiem  przewodniczki stada. Na szczęście szybko została podmieniona. Sam podmiot liryczny miał przyjemność jechania na Grawitacji z czego był bardzo zadowolony. Obserwując innych na pozostałych koniach doszedł do wniosku, że niezwykle udany i trafny był ten wypad dla wszystkich.

              Ostatnie dni uświadomiły grupie, że dokonali wspaniałych rzeczy .. kolejny spektakl prawie gotowy. Oczywiście sporo jeszcze przed nimi, ale podstawę już mają, osiągnęli swój cel i mogą być z siebie dumni.. ale chwileczkę, doszły mnie słuchy że rola Dona stoi pod znakiem zapytania?! Co będzie dalej?! Jak potoczą się losy naszych kochanych aktorów? Czy Don sprosta wyzwaniom na niego czekającym? Tych i innych wspaniałych rzeczy dowiecie się jedynie przychodząc na spektakl, który już 10 LISTOPADA odsłoni swoją PREMIERĘ! Aktorzy teatru ITP serdecznie WAS zapraszają, no i ja  - podmiot liryczny! J

Mateusz P.

 

10 czerwca – Czarownice

            To były pamiętne dwa spektakle. ;) Takiego szycia i grania „na żywioł” jeszcze nie pamiętam za mojej kadencji w teatrze! Wszystko przez to, że nie mogliśmy się zebrać, by zrobić porządną, prawdziwą próbę. A mieliśmy debiutanta, bo w rolę Danfortha wszedł Bartek G. Miał to być jego pierwszy raz w „Czarownicach”. Tekstu dużo, dialogów dużo, prób mało, ZA MAŁO... Czas sesji nie sprzyjał, co dało się we znaki już przy rozkładaniu scenografii. Okazało się, że są duże braki w ludziach bo zaliczenia, egzaminy itd. Ksiądz się denerwował, że nie umiemy rozłożyć statywów i rampy. Kiedy już je złożyliśmy, okazało się, że zostały pomylone, zamiast środkowych ustawiliśmy boczne, zamiast bocznych środkowe etc... A więc wszystko od nowa. I tak nam zeszło, a prób jak brakowało, tak brakowało. Dlatego gdy przyszła pora spektaklu trzeba było się ratować na gorąco i łatać różne wpadki. Sporo tego było! Muszę przyznać, że wyszliśmy z tego obronną ręką. Sens był zachowany, akcja szła dalej, a widz (nieliczny zresztą, bo sesja) się nie domyślił. Takie doświadczenie było ogromnie stresujące dla całej grupy, ale jednocześnie ciekawe. Pokazało, że możemy liczyć na siebie na scenie i jesteśmy zgrani. Jednak wierzymy, że następnym razem wszystko będzie tak, jak w scenariuszu. ;)

 

7 czerwca – X Koncert Chwały

            Po roku przerwy znowu wystąpiliśmy w Koncercie Chwały ;) Przedstawiliśmy kilka scenek teatralno-ruchowych przygotowanych wcześniej z Marcinem Wąsowskim. Wczesnym popołudniem zrobiliśmy próbę na Placu Litewskim gdzie budowała się scena, a wieczorem już rozpoczął się koncert. Najpierw mieliśmy za zadanie zintegrować trochę uczestników-widzów koncertu pod okiem wodzireja Dawida Modrzejewskiego. Potem wspólny integracyjny taniec pod sceną i koncert się zaczął. Nasze scenki przeplatały się z piosenkami wykonywanymi przez Gospel Rain i zaproszonych gości. Muzyka, atmosfera radości, tłum ludzi, a gdy zrobiło się ciemno - adoracja Pana Jezusa i błogosławieństwo dla wszystkich. Jak zwykle ten Koncert miał moc. ;)

 

2 czerwca – koncert “Odysea i inni” podczas Nocy Kultury

             W tym roku w Noc Kultury nie zagraliśmy żadnego spektaklu, tylko koncert piosenek z różnych naszych musicali: Odysei, NRU, a nawet 2 piosenki z Prorocka i utwór z tegorocznej etiudy wigilijnej.

Mieliśmy wystąpić przed północą w katedrze. Nie było czasu na próbę. Tylko na szybko ustawienie i sprawdzenie mikrofonów. Kiedy wyszliśmy bardzo zaskoczyło mnie, że katedra była pełna ludzi, którzy przyszli, by nas posłuchać. A bałam się, że będziemy śpiewać do pustych ławek.

Wszystko szło dobrze aż do „Umarłych”. Mniej więcej w połowie piosenki usłyszeliśmy jakiś hałas za naszymi plecami, jakby coś się przewróciło. Okazało się, że to Patryk zemdlał! Jak długi poleciał na podłogę. Chłopaki nie stracili zimnej krwi i błyskawicznie go wynieśli do zakrystii. Narobił nam stracha, ale wszystko skończyło się dobrze i dobrnęliśmy do końca koncertu z pozytywnym skutkiem. ;)

 

7-9 maja – nagrania płyty “Odysea”

            Nagranie płyty... Oj, oj, ciężkie to wyzwanie. Szczególnie dla nas – amatorów. Studio jest bezwględne, bo wyciąga każdy fałsz, zły dźwięk, głośny oddech. Ale szkoda byłoby nie uwiecznić muzyki z „Odysei”, która jest naprawdę piękna. Dlatego długo i solidnie przygotowywaliśmy się do tych nagrań pod kierunkiem Uli. To ona nami dowodziła, dzielnie przychodziła na próby (nie raz, nie dwa z dzieckiem), tłumaczyła, dawała wskazówki, słuchała, śpiewała, powtarzała z nami utwory do znudzenia. Studio na KULu mieliśmy zarezerwowane na 3 dni. Biorąc pod uwagę ilość materiału do nagrania nie było to zbyt dużo...

Pierwszego dnia zebraliśmy się w studiu, aby nagrać pierwszą porcję chórów. Pracy było dużo... bardzo dużo... Warunki niesprzyjające, bo tłum ludzi w malutkim pomieszczeniu gdzie nie można otworzyć okien dawał prawdziwą saunę... Siedzieliśmy do późnego wieczora, wychodziliśmy baaaaardzo zmęczeni. Jednak zrobiliśmy dużo i efekt był całkiem zadowalający. Jakież więc było nasze rozczarowanie i zasmucenie, gdy następnego dnia okazało się, że... trzeba wszystko powtórzyć. System samoistnie nieznacznie podwyższył tonacje wszystkich utworów, zbyt delikatnie by dobrze to wysłyszeć „gołym uchem”, jednak zostawić to nagrane w takiej postaci było niemożliwością. Trochę nas to zdemotywowało, bo wszystkie najtrudniejsze utwory do powtórki! Eh... A tu jeszcze drugie tyle chórów i wszystkie solówki. Jednak nie poddaliśmy się, nagrywaliśmy dalej to, co mieliśmy w planie. Trzeciego dnia już było wiadomo, że nie zdążymy ze wszystkim, więc... nic na siłę. Tuż przed wakacjami na jeszcze jeden dzień wejdziemy do studia, by powtórzyć kilka solówek i dograć chóry. Tym sposobem płyta zamiast przed wakacjami ukaże się na jesieni. Ale to nic ;) Uważam, że zrobiliśmy kawałek naprawdę dobrej roboty.

 

Z serii – przerażające pomysły Księdza Dyrektora – odc. 2

Gramy Czarownice.

W oczach ludzka słaaabość, wszelki strach i lęk…

 

ITPOWA GENERALKA

Umówiliśmy się na 17.00. Już dwie minuty później z góry grzmiał głos najwyższego (z nas)

- Moi drodzy, czy chcecie, aby odbyła się jakakolwiek próba?! Jest już po czasie, jak wam nie zależy, to…

Ledwo otworzyliśmy usta, żeby się jakoś wytłumaczyć (bo to przecież absolutnie nie nasza wina, że próba zaczyna się później) to ogłuszyły nas Olkowe nawoływania: „ROZGRZEEEEWKAAAA!”. Posłusznie powlekliśmy się w stały kąt rozgrzewek i bez słowa (no… powiedzmy, że bez słowa) wykonywaliśmy polecenia Oli.

Nadszedł czas na próbę na scenie. Ksiądz szalał. Stary skład był zdezorientowany, a co dopiero Ci, dla których Odysea miała być premierowym wystąpieniem. Nie wiedzieliśmy, gdzie stać, jak stać, co mówić i w którym momencie spektaklu jesteśmy. Trzeba było przejść całość w pół godziny, ale nie wszyscy nadążali za morderczym tempem. A tu jeszcze trzeba się oswoić z podestami, mikrofonami… Jednak mimo ogólnego zamieszania, każdy chciał sobie jakoś pomóc, udzielić ostatnich wskazówek, dogadać szczegóły – magia ITP. (:

Na parę minut przed spektaklem, tradycyjnie zrobił się ogromny tłok przed lustrem, bo przecież każda boginka chce wyglądać bosko. Dużą popularnością cieszył się również Mundek, którego umiejętności fryzjerskie są nieocenione! Inni w pośpiechu powtarzali swój tekst, czy po raz tysięczny sprawdzali, czy aby na pewno wszystkie rekwizyty leżą tam, gdzie powinny. Byli też i tacy, co w ostatniej chwili prowadzili PR i zachęcali widzów do przyjścia na spektakl:

– Wiecie, no. Dzisiaj będzie tak trochę… Bo wiecie gramy bez półplaybacku, ale nie no, fajnie będzie.
Nie zabrakło również tych, którzy posilali się ogórkami, czy w pośpiechu biegli do sklepu celem kupienia butelek po piwie (tu pozwolę sobie pozdrowić zdumione Panie sprzedawczynie z pobliskiego sklepu).

Wybiła 19.00…

 

Z serii – przerażające pomysły Księdza Dyrektora – odc. 1

- Moi drodzy – powiedział uśmiechając się zagadkowo .
- Słyszałem, jak śpiewacie… - zawiesił głos, popatrzył badawczym wzorkiem na zdezorientowanych ITP-ków: ci, co nie mogli wejść w „Maaarzenia najskrytsze…” wlepiali oczy w podłogę, co odważniejsi z przerażeniem, czekali na dalszą część przemówienia.
- … i postanowiłem! Śpiewamy bez półplaybacku! – oświadczył z dumną.
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! – pomyśleli wszyscy.

 

27 kwietnia – 1 maja – ITePowa „majówka” czyli warsztaty w Wąwolnicy

            Muszę zacząć od tego, że warsztaty naprawdę były ŚWIETNE! A teraz po kolei. Co roku jeździmy na „majówkowe” (jak to nazywam) warsztaty, aby przygotować scenki teatralno-ruchowe na Koncert Chwały pod kierunkiem Marcina Wąsowskiego. Tak też było i tym razem. Jednak oprócz tego czekało nas więcej pracy, a mianowicie wznowienie „Odysei” i próby śpiewu przed nagraniem płyty, co miało nastąpić tuż po długim weekendzie!

Na kilka dni przed wyjazdem zmieniło się miejsce warsztatów. Miały się odbyć w znanych już nam, pamiętnych Kijanach, a wylądowaliśmy w Wąwolnicy. Nie wiem, czemu nastąpiła ta zmiana, ale uważam, że wyszła nam na dobre.J Wąwolnica okazała się urokliwym miasteczkiem, położonym w pięknej okolicy pośród pól i łąk, słynącym z Bazyliki i cudownej figurki. W dniu wyjazdu pogoda postanowiła na długi weekend zafundować nam istne gorące lato, które trwało przez cały nasz wyjazd. Klimat małego sennego miasteczka w połączeniu z przepiękna pogodą, słońcem i pysznymi lodami włoskimi w rynku, na które ochoczo grupowo chadzaliśmy, powodowało cudne wrażenie wakacji, namiastkę letniego wypoczynku, istnej sielanki. I choć sesja dopiero nas czekała, te 5 dni oderwania od rzeczywistości pozwoliło odpocząć psychicznie i pozytywnie się naładować.

PRACA

Już pierwszego popołudnia zaczęliśmy pracę od tworzenia pierwszej sceny do Koncertu Chwały. A wieczorem – do późna próba „Odysei” z naszym nowym męskim narybkiem, czyli ustawianie większości scen od nowa. I tak przez te 5 dni próby z Marcinem przeplatały się z kilkugodzinnymi próbami śpiewu z Ulą oraz z wskrzeszaniem „Odysei”. Muszę powiedzieć, że praca przyniosła wymierne efekty. Koncert Chwały został jako tako zrobiony. Poziom utworów z „Odysei” bardzo się podniósł. Nareszcie każdy z nich wybrzmiał w innym klimacie oraz z innymi emocjami, w czym oczywiście pomogła nam Ula. Szlifowaliśmy charakter piosenek, czystość dźwięków, aby dobrze przygotować materiał na płytę. Noi sama „Odysea” też nabrała innego, wyraźniejszego charakteru. Stała się bardziej emocjonalna, intrygująca. Ostatniego wieczoru warsztatów zrobiliśmy próbę całości – było to dla mnie nasze najlepsze granie tego spektaklu.

MONOLOGI

Tradycja prezentacji warsztatowych przeniosła się i na „majówkę”, co do tej pory nie było praktykowane. Mniej więcej tydzień wcześniej każdy z nas dostał tekst monologu dobrany – jak twierdzi ksiądz – przypadkowo. Teksty pochodziły z bardzo różnych dzieł. Pojawili się wielcy dramaturdzy jak Szekspir, Czechow, Ibsen, ale też mniej znane dramaty i powieści. Teksty ciężkie i trudne, jak też frywolne. A więc monolog. Co to oznacza? Dla mnie - wyjść na scenę z daną historią i opowiedzieć ją widzom tak, żeby uwierzyli, żeby odebrali moje emocje, to co ja czuję, co mam w głowie, żeby pojęli to, co ja wiem w tym danym momencie o tej właśnie historii. Według mnie najtrudniejsza aktorsko sztuka. Nie ma innych osób, nie liczy się strój, rekwizyty, których czasem w ogóle nie potrzeba. Tylko ja, mój głos i moje emocje. Interakcja nawiązuje się z widzem. Dla nas, amatorów z Teatru ITP było to, myślę, jedno z najtrudniejszych zadań. Wyjść przed wszystkich, spojrzeć im w oczy, a wiadomo, że najgorzej występuje się przed „swoimi”. Zainteresować. Sprawić, by współodczuli mój smutek, rozpacz, histerię, zazdrość, radość, gniew, szaleństwo. Na kilka minut być kimś innym i otworzyć przed widzem swój świat. Muszę powiedzieć, że lepiej, gorzej, ale podołaliśmy temu zadaniu. Miło było patrzeć na swoich przyjaciół w zupełnie nowych odsłonach, na potencjał jaki w nas jest i jaki jeszcze może zostać wydobyty.

MY

Pisząc „my” chcę wyrazić to, co obecnie czuję odnośnie tego naszego zbiorowiska ludzi jakim jest ITP. Zatem, dzięki tym warsztatom, znowu silnie poczułam, że Teatr ITP to właśnie MY.J Nie pojedyncze osoby + reszta, ale cała grupa. Bardzo piękne były te warsztaty pod względem „nas”. To, co się pomiędzy nami tworzy, buduje i rozwija jest cudownym, wspaniałym doświadczaniem obecności drugiej osoby i myślę, że nie da się tego dobrze opisać słowami. Trzeba to czuć. I wydaje mi się, że większość z nas podczas tych warsztatów to poczuła. Z osobami, z którymi jestem w teatrze już 4 lata, relacje znów się zacieśniły i zbliżyły nas do siebie. Natomiast z nowymi osobami zaczęły się budować, bo mogliśmy się w końcu poznać. Najbardziej działo się to nie podczas prób, ale przy wspólnym mieszkaniu, spaniu, chodzeniu na lody i na zakupy, opalaniu się na trawie w czasie poobiedniej przerwy, śmianiu się (a czasem też płakaniu), no i oczywiście podczas wieczorowo-nocnych rozmów - nie tylko tych zabawnych. Odkrywanie drugiej osoby to najpiękniejsza i najbardziej osobista dla mnie rzecz, jaką dostałam i wciąż dostaję w ITP. Od WAS!!!

 

14 kwietnia – O warszawskim lansie i garderobie Damiana Aleksandra – czyli Nowy Raj Utracony w Teatrze ROMA!

             Ach, zagrać w Romie „Raj”! Marzyło mi się to od premiery. Biorąc pod uwagę ilość rekwizytów w „Raju”, przebieranie się po 5 razy i nasze wieczne tłoczenie się w kulisach ROMA jest po prostu idealna do tego spektaklu. A miał to być nasz ostatni NRU... Niestety, nie wszyscy mogą wziąć w nim udział. Nie ma z nami Gosi – musi zostać w Lublinie.

            Wyjazd z KULu o 6 rano, po drodze mocna kawa w „Delfinach” i ani się obejrzeliśmy, a już powitała nas deszczowa Warszawa. Cały rajowy majdan wylądował w eleganckim foyer teatru ROMA, a po chwili już na scenie. A ta scena! Można by po niej jeździć rowerem;) Kulisy podobnie. Wspaniale. Pierwszy raz będzie miejsce na wszystko. Idziemy na I piętro, gdzie czekają na nas aż 3 garderoby. My, dziewczyny, dostajemy garderobę Damiana Aleksandra. :D Zaczyna się wielkie malowanie i czesanie. W tym czasie na scenie montuje się scenografia, a ksiądz ustawia światła.

            Czas leci bardzo szybko. Za chwilę jest już 10:30, więc rozgrzewamy się, rozśpiewujemy, rozkładamy w kulisach rekwizyty, ciuchy. Soliści sprawdzają mikroporty i śpiewają na próbę Finał. Ksiądz tak się zajął tymi światłami, że przychodzi do nas w ostatniej chwili i nie ma już czasu na żadną próbę przestrzenną. Będziemy musieli poradzić sobie na żywioł.

            Zaczyna się! W głowie myśl: „Boże, to ostatni raz...! Trzeba dać z siebie 200%!” W końcu wszyscy uwielbiamy ten spektakl. Idzie nam dobrze. W Prologu jak zwykle drobnych problemów dostarcza suknia ślubna, której nie udaje się zawiązać na wszystkie kokardki. Trochę spada Ani z ramion, ale się trzyma. Zbiorówki idą super, bo jest dużo miejsca. Świetnie wypada Walka, a rewelacyjne światła jeszcze polepszają efekt. Z drobnych wpadek: Kacper zapomina lalki Kena dla Rudej, ale ogrywają to. Na Walce przewraca się drabina i spada prosto na klatkę z papugą lekko ją miażdżąc. Przed wyjściem na Gagę mój kostium uparcie odmawia współpracy. Najpierw psuje się jedna lampka. Gdy ją wymieniam, stanik pęka na środku, a druga lampka zaczyna niebezpiecznie mrugać. Jeju... To ostatnia Gaga, muszę ją zatańczyć! Znajduję gdzieś grubą czarną taśmę i z Klaudią kleimy z 5 warstw, żeby się trzymało. Przy tej operacji cały stanik się deformuje i w ogóle wygląda okropnie, ale co tam, na scenie jest ciemno więc nie widać, a ja mogę ostatni raz zatańczyć. ;)

            Na Finale coś łapie za gardło. Po spektaklu ściskamy się, ale nie ma wiele czasu na wzruszenia bo ksiądz pogania. Musimy się zbierać. Szkoda tego „Raju”. Było przy nim mnóstwo nerwów, biegania, napięcia, pilnowania rekwizytów, szycia kostiumów, wiecznego klejenia szaf. Wyklinaliśmy te momenty, w których były dosłownie sekundy na przebranie się, walkę, po której wszystko bolało i przeciskanie się za sceną. Ale uwielbialiśmy grać NRU. To był naprawdę dobry i mądry spektakl. Zostało po nim mnóstwo wspomnień, zdjęć i wielki sentyment.

 

26 marca – Czarownice

Tego dnia obudziłam się z wizją spędzenia całego dnia na KULu (znów!). No tak – podwójny spektakl, a wcześniej montaż scenografii. Wczesnym rankiem, przed wykładem, udałam się do kantorka, żeby zostawić w nim torbę wypchaną starannie wyprasowanymi kostiumami oraz niezbędnymi przyborami takimi jak 3 rodzaje pudru, lakier do włosów etc. Pani na portrierni CN była niepomiernie zdziwiona, że „już, tak wcześnie???”. Ehhh... Tak więc po wykładzie poszłam prosto do Starej Auli zahaczając o NoLogo po kawę, żeby jakoś przetrwać. Na miejscu było już kilka osób. Okazało się też, że atmosfera jest dość gęsta. Wcale to nie sprzyjało mojemu stanowi duchaL. Jednak bez gadania dołączyłam do przestawiania sterty krzeseł, zaraz też zaczęliśmy biegać do kantorka po tysiące niezbędnych rzeczy. Kacper zajął się montowaniem świateł, nieustraszona Wiola pozawieszała z drabiny czarne materiały na ścianach, a reszta zajęła się W MIARĘ skręcaniem stelaży i kratek. Piszę „w miarę”, gdyż była nas garstka i szło to dość opornie. Do ogarnięcia były też drobiazgi jak np. uporządkowanie świeczek (połowa była do wywalenia), odnalezienie DZIAŁAJĄCYCH zapalniczek czy zeskrobanie z dekoracji zaschniętego wosku. Plus oczywistości w stylu „Kto widział taśmę?; Nie mamy więcej nożyczek?; Gdzie jest kucz do skręcania???; Nie ma już śrubek!!!; Jezu jak tu brudno, gdzie szufelka?!”. Niby nic, ale to są właśnie te malutkie ważne rzeczy współtworzące całość. W końcu jednak uporaliśmy się ze wszystkim i dostaliśmy 2 godziny przerwy. Zdążylam jeszcze nawet na jedne zajęcia pójść. :P

 

Spektakle

Widownia znowu była pełna. Już dużo wcześniej rozeszły się wszystkie wejściówki. Ciągle jest dla mnie dużym zaskoczeniem, że tak dużo osób chce zobaczyć nasze „Czarownice”. Nie zdążyliśmy zrobić ani kawałka próby, więc tylko za kulisami powtarzaliśmy sobie dialogi „na sucho”. Kuba musiał ogrywać na spontanie swoją uszkodzoną nogę (wsparł się dosłownie i w przenośni Radziową laską z „Prorocka”). Pierwszy spektakl poszedł nam słabo. Można powiedzieć, że był dopiero próbą przed drugim spektaklem. Więc gdy sobie już wszystko przypomnieliśmy i rozegraliśmy się, o 19:30 było dużo lepiej. Byliśmy swobodniejsi i pewniejsi. Znowu były duże emocje, łzy, napięcie. Luuuubię tak. ;) A widz to czuje, bo znów usłyszeliśmy bardzo miłe słowa. Także do następnego razu w Salem! ;)

 

ITP wyda płytę!

Ale zanim to nastąpi, musimy przejść szybki kurs nauki śpiewu, bo (jak utrzymuje Ksiądz Dyrektor) nie opanowaliśmy jeszcze tej umiejętności. Brawurowego i jakże ryzykownego zadania podjęła się lokalna cudotwórczyni – Ula Kasprzak-Wąsowska. Nie straszne jej fałsze, podjazdy i koguty, dzielnie znosi wszystkie nieczystości i konsekwentnie osadza nas w dołach i wyżynach. Jej czujne ucho wyłapuje każdą niepewność dźwięku, czy (o zgrozo!) tekstu. Opuszcza szczęki, uaktywnia przepony, unieruchamia ramiona, tępi ściśnięte gardła i powietrze w nosie, a przede wszystkim bardzo w nas wierzy i zawsze, ale to zawsze potrafi odnaleźć jakąś dobrą rzecz (nawet w Finale!), bo jak sama kiedyś powiedziała: „śpiewanie ma być takim chooodź, chooodź, będzie Ci miło”.

 

11 marca – PREMIERA „CZAROWNIC” !

Zaczęło się od udoskonalania scenografii, która wciąż wymagała odpowiedniego dopieszczenia – a to jakaś nitka sterczy, a tu kleju za dużo, a może by tu jeszcze coś dodać? Z pozoru drobne poprawki okazały się wielkimi przedsięwzięciami, a Ksiądz szalał! Przedzierał tło, wstawiał siatki, lampy, w jego głowie rodziły się coraz to nowe pomysły. Ostatecznie jednak poskromił dalsze chęci wprowadzania ich w życie („A to może później Eluś będę miał do Ciebie prośbę”) i zaczęliśmy próbę. Oczywiście z ponad godzinną „obsuwą”, oczywiście z naszej winy. Pomimo skupienia, były wpadki. Wciąż chciałoby się coś przećwiczyć, powiedzieć jeszcze raz, wypróbować, ale czas biegł jak szalony i ani się obejrzeliśmy, a wybiła TA godzina.

Przywitaliśmy nieco zdezorientowanych widzów stojąc na scenie. Mrok wyciemnionej czarnymi materiałami starej auli, dźwięk altówki, przygaszone światła i blask świec trzymanych przy twarzach dziewczyn wprowadzał odpowiednią atmosferę. Ach, aby tylko udało się ją utrzymać! Nie bacząc na niezagojone jeszcze rany po próbach, oślepiające reflektory, stres, silne emocje; każdy pragnął dać swojej postaci wszystko, co najlepsze, pokazać efekty swojej długiej i ciężkiej pracy, opowiedzieć tę historię najpiękniej jak tylko potrafił.

Czy się udało? W moim odczuciu i wielu innych, z którymi przyszło mi na ten temat rozmawiać – TAK! (: Nie oznacza to, że na tym poprzestaniemy i nie będziemy dalej pracować! Skądże znowu! Już dziś planujemy kolejne spektakle, na które serdecznie zapraszamy. (: 

 

8 marca - Ach Ci mężczyźni, prawdziwi tacy!

Pamiętali o nas i jak zwykle stanęli na wysokości zadania, bo prócz siarczystych buziaków i gorących życzeń, dostało nam się po pięknym tulipanie! No i jak tu ich nie uwielbiać? (:

Ale nie tylko oni postanowili zrobić nam prezent! Tegoż dnia odbył się również casting mężczyzn do Teatru ITP. Nie to, żeby nam było mało płci przeciwnej, nie narzekamy – absolutnie! Ale jakoś tak zupełnie przypadkiem spora część damskiej reprezentacji teatru, postanowiła zachęcić tych niezdecydowanych, tudzież skrępowanych do udziału w castingu, a swoimi czarującymi uśmiechami i zalotnymi spojrzeniami przekonać, że WARTO! Musiałyśmy być przekonywujące, bo dołączyło do nas sześciu wspaniałych utalentowanych mężczyzn! (: Łuhu! (:

 

Przygotowanie do „Czarownic”

Mordercze próby, spotkania na zimnych KULowskich korytarzach do późnych godzin wieczornych i towarzyszące temu: wałowanie tekstu, wyciskanie ostatnich potów, zdzieranie gardła, wylewanie łez, nabijanie nowych siniaków. Ksiądz Dyrektor nie znał jednak litości:

- „Widzę, że myślisz o tekście – jeszcze raz”,

-„Cooo?! Nie rozumiem! – jeszcze raz”,

-„NUDA! NUDA! NUDA! – jeszcze raz”.

A zaraz potem, gdy już padaliśmy z nóg, jęcząc z bólu na skutek powstania nowych siniaków, pojawiało się jakże optymistyczne zdanie:

-„Jesteście w stanie zrobić to lepiej!”

Ale na tydzień przed premierą nawet ten, którego wiara jest niezachwiana, zobaczywszy brak scenografii, kostiumów, a nawet momentami i „szycie” tekstu, zwątpił i zagroził przełożeniem premiery.

- „Jak to?! TEEERAAAZ?! Kiedy całe media aż huczą o nas, kiedy wszyscy goście zaproszeni, kiedy …”

Chyba każdy potraktował tę groźbę na poważnie, bo już następnego dnia podjęto pracę nad wykonaniem scenografii (Ela na ten czas zamieszkała w kantorku, raz po raz przyjmując do siebie miłych lokatorów zaprzęgając ich do ciężki robót), nagle naszym oczom objawiły się stroje (oczywiście byli tacy, którzy kompletowali swój strój na dzień przed, ale chyba nie bylibyśmy sobą gdyby podobna sytuacja nie miała miejsca), ponadto uznaliśmy, że najwyższy czas odkleić się od scenariusza i zacząć grać. Efekty było widać od razu, stąd wspaniałomyślna decyzja, że premiera jednak odbędzie się w wyznaczonym terminie – 11 III 2012.


10 – 15 lutego – warsztaty teatralne w Czerwińsku nad Wisłą

Tej zimy wybraliśmy się na warsztaty nie do Sokołowa, jak co roku, ale do Czerwińska. Piękna zima, piękne miejsce z pięknym widokiem na zamarzniętą Wisłę i piękny, wielki i zimny (:P) klasztor, w którym mieszkaliśmy, wysoko na samej górze.J

Dni były bardzo wypełnione pracą i mijały w mgnieniu oka. Rano pobudka, jutrznia w klasztornej kaplicy, śniadanie, chwila odpoczynku na poranną kawkę, solidna rozgrzewka ruchowa i potem różne zajęcia teatralne. Na improwizację, na pantomimę, na emocje itd. Na warsztatach byli z nami Ula i Marcin Wąsowscy z Ignasiem. Marcin prowadził z nami część zajęć teatralnych, z Ulą ćwiczyliśmy emisję głosu: oddychanie, śpiewanie, świadomość własnego głosu itp. Śpiewaliśmy m. in. piosenki z „Odysei” i nawet stworzyliśmy robocze wersje nagrań. Cel chyba był taki, żebyśmy mogli się potem załamać słuchając tegoJ Oraz abyśmy świadomie i z motywacją pracowali przed nagraniami w studio, które nas czekają w przyszłości (bliskiej czy odległej - to zależy od tego jak bardzo fałszujemy:P).

Na niecałe dwa dni przyjechała do nas Marzena z synkiem Antosiem. Marzenę niektórzy z nas już znali z warsztatów w Górecku Kościelnym, gdzie przez tydzień uczyła nas piosenek do „Prorocka”. Tym razem też przyjechała nauczyć nas dwóch piosenek z „Don Kichota”, którego premiera ma być jesienią. Najpierw robiliśmy typową dla niej niekonwencjonalną rozśpiewkę, a potem w tempie ekspresowym, bez nut i tekstów nauczyliśmy się dwóch utworów – tyle o ile, ale melodię pamiętamy, jest to więc już punkt zaczepienia. Gdy my śpiewaliśmy, Ignacy z Antosiem bawili się wspólnie, lub też chodzili sobie po sali skutecznie nas rozpraszając. Tak czy siak nianiek wśród nas im nie brakowało.

Ksiądz co prawda też z nami pracował, ale trochę się obijał na tych warsztatach:D Od prowadzenia zajęć miał swoich ludzi – Marcina, Ulę, Marzenę:P Ale nawet na kazania podczas Mszy zrobił sobie taryfę ulgową.J

W ramach relaksu i czasu wolnego obejrzeliśmy wspólnie dwa filmy, a w godzinach wieczorno-nocnych przesiadywaliśmy w bardzo przyjemnej kawiarence jedząc słodycze, pijąc HERBATKĘ itd itp.

 

9.01.2012
U progu Nowego Roku niemal każdy stawia sobie za punkt honoru COŚ postanowić. Jako, że w tym Teatrze nie ma ludzi inteligentnych, co jest nam wmawiane od dawien dawna, nie podejmiemy nawet próby wykazania się wspomnianą inteligencją, tudzież oryginalnością. Podążymy za utartymi zwyczajami i też POSTANAWIAMY!

Drogi gościu, wierny czytelniku (bo takowi istnieją, prawda?), który zabłąkałeś się na tę stronę! Oto obiecujemy, biorąc sobie Ciebie na świadka, iż za pośrednictwem tegoż „Dziennika” będziemy regularnie informować Cię o naszej działalności. Tym samym, obiecujemy (głęboko wierząc w naszą systematyczność), że nie pojawią się tu żadne niedopuszczalne kilkumiesięczne pustki. (:

A przy okazji pierwszego noworocznego wpisu życzymy wszystkim samych serdeczności, radości i dużo miłości. Niech Opatrzność nad nami czuwa!