(oczami uczestników "Teatru ITP")
Zduńska Wola... Miejsce - legenda, przynajmniej dla mnie. Już drugi raz pojechaliśmy tam na WARSZTATY TEATRALNE - tym razem z gotowym spektaklem, który przygotowywaliśmy w Zduńskiej Woli poprzednio. I znowu były wspólne modlitwy, posiłki (a przede wszystkim ich przygotowywanie!), codzienna msza, a nade wszystko praca, praca, praca... W tak zwanym międzyczasie zagraliśmy "Toast" w Łasku i w Łodzi, no i - co oczywiste - w Zduńskiej Woli. Przyjęto nas dobrze i osobiście bardzo ciepło wspominam ten wyjazd - aż szkoda było wracać do Lublina, do uczelnianych obowiązków... Nie sposób pominąć milczeniem dobroci, cierpliwości i wyrozumiałości sióstr, opiekujących się ośrodkiem, w którym mieszkaliśmy, nie sposób zapomnieć pana kierowcy, który z niebywałym upodobaniem zwracał się do piękniejszej części naszej grupy per "córciu"... I jeszcze to wszystko, co tak trudno poddaje się opisowi - wieczorne (a częściej nocne) "posiedzenia" przy gitarach, długie rozmowy, niesamowicie silne poczucie wspólnoty i atmosfera... Po prostu - Zduńska Wola...
Paweł Czochra (II '02)
Wyjazd do teatru "ROMA" W WARSZAWIE był dla mnie - generalnie - zaskoczeniem. Scenę tę znałem do tej pory jedynie z opowiadań, więc liczby (ponad 900 miejsc na widowni, ogromna scena, ponad setka reflektorów) pozostawały tylko liczbami. Dopiero, gdy dotarliśmy na miejsce i rozpoczęliśmy próby, zdałem sobie do końca - i bardzo naocznie - sprawę z tego, gdzie jestem. Wtedy właśnie trochę się stremowałem, ale cały czas powtarzałem sobie: spokojnie, to zwykła scena, tyle, że większa, a widownia to też tylko widownia, tyle, że jeszcze większa... Trochę pomogło. W sumie wychodziłem na scenę w miarę spokojnie - trzeba tylko było się szybko przyzwyczaić do specyfiki miejsca. Nie obyło się oczywiście bez wpadek - w finałowej scenie miałem (jak wszyscy) dostać kieliszek z "winem" od jednej ze służących. Kieliszek - niestety - spadł z tacy w chwili, gdy już miałem wziąć go do ręki... Musieliśmy błyskawicznie ograć tę sytuację. Wyszło - podobno - bardzo naturalnie... Muszę też wspomnieć o owacjach po spektaklu - dostaliśmy brawa na stojąco od ponad dziewięciuset osobowej widowni, do tego obcej przecież, bo znajomych osób było tam niewiele... Generalnie - bardzo, bardzo miłe doświadczenie i równie przyjemne wspomnienia. Z Warszawy wyjeżdżałem uskrzydlony - i naprawdę szczęśliwy...
Paweł Czochra (16 III '02)
Ostatnie ważne wydarzenie w ITP to wielkie POWIĘKSZENIE SKŁADU NASZEGO TEATRU. Stało się to za sprawą zorganizowanego przez nas naboru. Kandydaci musieli przebrnąć przez strasznie stresujący egzamin muzyczny. Ku naszemu zdziwieniu okazało się, że prawie nikt nie potrafi śpiewać, dlatego jest teraz nie osiemnaścioro, tylko sześćdziesięcioro pięcioro. Nieźle nie! No ale to nie wszystko, wiecie co, dwadzieścia cztery osoby z tych sześćdziesięciu pięciu to kompletne antytalenty muzyczne - to głównie ludzie ze starego składu, do którego i ja się zaliczam. Nasze losy przez pewien czas dyndały na nitce, no bo nie umiemy śpiewać, ale nasz szef okazał się miłosierny, a może nie miał odwagi puścić nas na zieloną trawkę... Hmm... W każdym razie dał nam szansę, z tym, że teraz wszyscy przeżywamy załamanie nerwowe, bo stwierdził, że wymyśli dla nas jakieś układy gimnastyczne, a wiecie co, wcale nie jest łatwo zrobić jakieś esy-floresy w powietrzu...
Katarzyna Deneka (IV '02)
PRÓBY DO "HISTORYI" przebiegają pomyślnie i regularnie. Mniej więcej dwa razy w tygodniu wracamy do domów myśląc tylko o położeniu się w cieplej pościeli i doczekaniu dnia następnego. Bez prysznica być aktorem jest trudno. Trzeba umieć wszystko... Jednak mamy przewspaniałych instruktorów. W poniedziałek Ania uczyła nas chodzić o lasce (żeby lepiej wczuwać się w ciężką sytuację starszych obywateli naszego państwa). We czwartek za to Benia uczyła nas wpychać powietrze w jajniki (chyba żeby wczuć się w ciężką pozycje kobiet rodzących) i ganiać krasnoludki (tutaj wiadomo, ze chodzi o pozycje krasnoludków). Kinga za to zafundowała nam kurs gry w kręgle. Jaki to chórzysta musi być zdolny i jak to wszystko zapamiętać! Na szczęście od tego tygodnia będę miał tylko jedna próbę tygodniowo. Dłużej bym nie wytrzymał, uff!
Elve (V '02)
Cześć! Mam na imię Aldona. Jestem sopranem (uff! dobrze że nie tenorem!!!:) Po dzisiejszej próbie mogę stwierdzić, że alty, basy i tenory sprawiły że ... przeszedł mnie dreszcz!!! Naprawdę!! Humoru nie popsuła mi nawet uwaga super aktorki Loli (imię i nazwisko znane mnie), która stwierdziła że się garbię!! Wszystko przyjdzie z czasem. Skoro jest dobrze, zapewne będzie lepiej! Lola! Od dziś pracuję nad "moim garbem"! Pozdrawiam wszystkich serdecznie!
Aldona (V '02)
Toast w Różanymstoku! Przyjechaliśmy w miejsce, które przez wszystkich określone zostało jednym słowem: prowincja. Na owej prowincji na wzniesieniu stał olbrzymi kościół - sanktuarium maryjne. Niecodzienny widok dla podróżujących trasą Białystok-Suwałki: na stacji, która nawet nie ma dworca ani nawet zegara dworcowego, zamiast zwyczajowego jednominutowego postoju pociąg zatrzymał się na 10 minut. W tym czasie opróżniał się, opróżniał... ludzie wysiadali, wysiadali... Muszę przyznać, że nas także zamurowała wielkość tej gromady.
Po dłuuugiej przerwie znów stanęliśmy na deskach, co prawda w bardzo okrojonym składzie i najbardziej widowiskowe sceny z akrobacjami dziewczyn przy wznoszącym się w niebo wokalu Beni zredukowane zostały do jedynie nieco mniej widowiskowej samotnej Beni i jej wokalu. Sala była cudowna. Publiczność również (Trzeba wspomnieć o spontanicznie powstałym chórku, który towarzyszył Beni przy bisowaniu. Średnia wieku uczestników chórku - około 9 lat. Taka różanostocka Arka Noego...). Środowisko Saruelowe przyjęło nas bardzo serdecznie. Tym bardziej, że niektóre osoby z widowni widziały już Toast i to nie w jednej wersji. Trudne zadanie, ale chyba wypadliśmy nienajgorzej. W nagrodę dostaliśmy jedzenie, nocleg i sympatię widzów. Opłaciło się!
Elve (VII '02)
Przeżyliśmy jakoś te dwutygodniowe warsztaty! Najpierw w Czerwińsku n. Wisłą: przez tydzień harówa od rana do wieczora - zarówno dla grupy teatralnej jak i chóru. Potem przyjechaliśmy do Lublina i tu również codziennie ćwiczyliśmy, ale tym razem tylko od wczesnego popołudnia do wieczora. Pracy dużo, ale owoce przerosły najśmielsze oczekiwania! Przygotowaliśmy prawie cały musical, całą "Historyję..."! To będzie coś! Nawet ks. Mariusz się cieszy...
Warsztaty nas zintegrowały. Uczyniły coś, czego nie dałoby się dokonać w innych okolicznościach: zniwelowały różnice między tzw. "starym" i "nowym" składem oraz pomiędzy grupą teatralną i chórem. Dużo pracowaliśmy wspólnie, a oddzielne przygotowania doceniliśmy, gdy zebraliśmy się razem - wtedy to wybrzmiało, zyskało głębię i prawdziwy sens!
Aż chce się coś robić w towarzystwie TAKICH ludzi. Tu każdy żyje muzyką, tańcem, sceną. Każdy chce wnieść coś od siebie, pracować nad sobą, żeby wycisnąć z siebie jak najwięcej. To mobilizuje. Dodaje sensu pracy.
A sam spektakl ma swoją głębię. Kiedy czuję tę prawdziwość, to naprawdę chcę popracować, żeby jak najlepiej to oddać. To takie dzielenie się z widzami tym, co najlepsze - tym, co my już poznaliśmy.
Na koniec - owoce warsztatów, ale już z innej beczki:
1. po kazaniach ks. Mariusza: wiem, że z Bogiem trzeba się czasem posiłować, jak Jakub. On nam pobłogosławi, jeśli będziemy tego naprawdę chcieli...;
2. po ćwiczeniach tanecznych z Mariuszem Żabą: zapisuję się na kurs tańca - to piękna sprawa. Chociaż i tak nigdy nie będę się ruszał, tak jak on...
SEBA (IX '02)
O tym co dzieje się w naszej grupie ITP mogę powiedzieć tyle: "Duch wieje tam gdzie chce". Taki był czas spędzony w Czerwińsku, takie były spotkania w Lublinie i ufam, że tak będzie dalej. To wielkie doświadczenie Bożego działania przez ludzi. Czeka nas jeszcze wiele pracy, ale myślę, że najwięcej udało nam się już dokonać- zjednoczyć i zaprzyjaźnić!
Gosia (IX '02)
W Czerwińsku poznałam wspaniałych ludzi, dzięki którym czułam się "na swoim miejscu". Warsztaty pozostawiły we mnie tak wiele wrażeń i doznań, że jeszcze przez długi czas nie będę w stanie wrócić do normalności. A może już nigdy... No i nauczyłam się czegoś: co to znaczy śpiewać "unisono" (dzięki Kiniu), oraz że te kartki (nuty), które dostał chór służyły nie tylko do wachlowania.
Urszuleczka@ (IX '02)
Spotkanie w Czerwińsku było dla większości z nas "jedną wielką niewiadomą". To co było jasne, czego można było się spodziewać to praca nad nowym teatralnym przedsięwzięciem ks. Lacha, a więc, że chór będzie ćwiczył śpiew, a reszta sceny do "Historyji". A tu pierwszego dnia niespodzianka- nauka tańca towarzyskiego. Dla wielu z nas było to zupełnie nowe doświadczenie, ale bardzo ciekawe i pożyteczne. (Dla niektórych tak bardzo, że nawet cenne godziny snu poświęcili na naukę tańca). Jednakże nastąpił koniec miłego początku i zaczęła się ciężka praca od rana (pobudka o godz.7) do późnego wieczora (kończyliśmy ok. godz. 23). Po paru dniach każdy odczuwał zmęczenie, zarówno fizyczne jak i psychiczne, ale jednocześnie satysfakcję, bowiem udało nam się zrobić naprawdę dużo- nasz trud nie poszedł na marne. Do Lublina wracaliśmy wyczerpani, ale i szczęśliwi. A tam kolejny tydzień pracy i... "HISTORYJA" prawie gotowa.
Czaja ml (IX '02)
Czerwińsk nad Wisłą. Godzina 700 członkowie teatru śpią w najlepsze, czy spodziewają się, że już za chwilę... Dzyń, dzyń, dzyń ostry dźwięk dzwonka wyrywa z łóżek. Wyrwani z objęć snu wstają oczywiście prawą nogą i liczą pod nosem do ośmiu. Dlaczego do ośmiu? W stworzonej przeze mnie choreografii, zaczynało się z prawej nogi i szło do ośmiu. Czasem, tak dla urozmaicenia wychodziło się od prawej nogi i szło do ośmiu. I tak godzinami...
Mazaba (IX '02)
Dla mnie najważniejsze było to, że odnalazłem siebie w tym co robimy w ITP. Ci wszyscy ludzie są tak niesamowicie inni, nadają w całkiem innym klimacie, a spektakl jest czymś wielkim. To się czuje całym ciałem. Najpiękniejsze jest jednak to, że czuję się częścią tego wszystkiego. Dla mnie to odpowiedź na przypowieść Jezusa o talentach.
Serafin :-) (IX '02)
Ostatnia (czwartkowa) próba upłynęła w dziwnym nastroju wszystkich - czy to jesienne przesilenie, pierwsze jesienne smuteczki, czy też zbyt wypastowana podłoga o drażniącym zapachu, lub też coś innego? Jedno było niezmienne. Kinia mówiła tyle samo! Ją nawet narkotyzująca woń pasty do podłogi nie rusza :)
Gosia (X '02)
Do tego na śniadanie myśl dobra i miła, dwie szklanki humoru i siła, trzy wdechy do tego nieugięty DYSTANS. - oto dobra rada Magdy Maziarz... :-)
Magda Maziarz (XI '02)
Chyba powrócił do nas "Czerwiński" klimat; uświadomienie sobie, że On nam pobłogosławi, gdy będziemy Jego błogosławieństwa pragnęli. Znów na nowo stanęliśmy we wspólnocie, jako ci co kochają śpiew, taniec, scenę; jako wybrane dzieci. Zaś "Historyja" jest już gotowa! ...nawet nasz wymagający szef nie miał zastrzeżeń po ostatniej próbie :-)
Gosia (XI '02)
Mimo tego, że mam ciężką grypę, kręci mi się w głowie, nie mam jednej dziurki w nosie, to jestem szczęśliwy po wczorajszym dniu. Najbardziej chyba z tego, że z nieprzytomnego, chorego i słabego człowieka Duch wykrzesał wielką iskrę życia.
Radoni (XI '02)
Na następny spektakl chyba zmienię buty na jakieś sportowe, bo może trzeba będzie dobiec do mikrofonu na bis, a w tych traperach to trochę niewygodne i dla nóg niezbyt bezpieczne;))))))))) Za to chór jaką ma kondycję: skończyłam mówić tekst w wersji przyspieszonej, patrzę, a oni już stoją: zwarci i gotowi!!! Są super. A jak śpiewam "mądrość" to czuję ich wsparcie i wibracje ich głosów na plecach. Ciekawe, czy na widowni też się to odczuwa?
Urszuleczk@ (XI '02)
Korzystając z powszechnej "dostępności" naszego "Dziennika", chciałam bardzo serdecznie podziękować Panu Pawełkowi Czochrze za "uratowanie mnie" z ciemnej i mrocznej gęstwiny KURTYN podczas występu w Siedleckim Domu Kultury! Historia jest prosta: jak zwykle weszłam tam gdzie nie powinnam i miałam do wyboru: albo się wycofać albo wyjść na scenę ...PRZEZ NIEBO! (co nie byłoby zbyt mądre biorąc pod uwagę pełną widownię!) Było ciemno, więc kręciłam się w kółko i... zapewne kręciłabym się tak do dziś, gdyby nie PAWEŁ!!! Jeszcze raz DZIĘKUJĘ!!!:) Pozdrawiam wszystkich serdecznie:)
Aldona (XI '02)
Takoż i stało się. Wczoraj występ na Nowej Auli. Tak dało mi po uszach, że do końca dnia byłem cichutki jak myszka. Poza tym - dobrze, że ani publiczność ani chór ani reżyser nie wiedzą, co dzieje się za sceną w czasie końcowego Jaką korzyść ma człowiek... Tam nastrój, popisy wokalne, góry, doły a u nas - dyskoteka na całego. A kiedy dołącza do nas Polikarp i w ruch idą bioderka... Ech. No i ominęła mnie kolacja z duszpasterstwem *chlip*. A taką miałem chrapkę na coś dobrego po wysiłku. Reżyser (powoli) uczy się zarządzania stroną. Dziś wstawił pierwszy hyperlink własnemi palcemi (hiphip hurrra!) i dumni jesteśmy aczkolwiek -- niedługo staniemy się niepotrzebni...
Elve (XII '02)