Teatr może być drogą do Boga. I dobrym teatrem.

/Piotr Zaremba/

WPOLITYCE.PL, 2 III 2017

 

Pojechałem do Lublina obejrzeć ten kolejny młody teatr, tym razem studencki. Charyzmatyczny ksiądz Mariusz Lach prowadzi ITP na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim od 15 lat. Ci co interesują się w tym mieście kulturą, słyszeli o nim i mówią w superlatywach.

Tematem wielu jego przedstawień z ostatnich lat były wątki biblijne („Moria” o Abrahamie), albo związane z najszerzej pojmowaną religią („Faust. Więcej światła”). Akurat „Ifigenia” jest wyjątkowo „świecka”, odwołująca się do literatury starogreckiej. Ja oglądałem czwarty z kolei spektakl po premierze.

To paradoksalnie teatr muzyczny, dający ogromną radość występującym, którzy w swej znakomitej większości (inaczej niż opisywani przeze mnie wcześniej, grający na scenie licealiści) nie zamierzają być zawodowymi aktorami, bo wybrali już własne kierunki studiów i mają inne plany. A jednak zarywają dla przedstawień noce i traktują zespół jako wspólnotę. Są ludzie z polonistyki, prawa, ekonomii, kilkoro z innych uczelni lubelskich.

Ich teatr jest biedny – sami malowali ściany nowej auli na KUL, sami stawiają dekoracje, a widzowie nie mają nawet gdzie zostawić płaszczy, bo szatnia uczelniana czynna tylko do 18. Ksiądz Lach reżyseruje, a potem zajmuje się osobiście światłem na każdym przedstawieniu. Zarazem mają pieniądze na sprzęt, na scenografię i na gaże dla autorów tekstu i muzyki. Skąd? Z biletów – na ich przedstawieniach zawsze jest komplet. Jedna przyjaciółka zespołu Magdalena Walusiak napisała tekst „Ifigenii”. Syn znajomych księdza Lacha Jakub Gawlik skomponował zaskakująco świeżą muzyką rozpiętą między musicalowym popem a rockowymi akcentami.

Nie ogląda się tego z pobłażliwą wyrozumiałością dla miłych amatorów, ale z prawdziwym zaciekawieniem. Także z  zaskoczeniem. Już choćby dlatego, że w dobie kryzysu polskiej dramaturgii, scenariusz Magdy Walusiak też jest całkiem sprawny. Zamiast powszechnego naginania, wręcz gwałcenia klasycznych tekstów, całkiem nowa historia, choć inspirowana wątkami z „Iliady” czy „Orestei”, gdzie tragiczna, dotknięta klątwą i zbrodnią rodzina Atrydów ma swoje poczesne miejsce.

Tu rodzina króla Agamemnona żyje we współczesności, on sam jest zaledwie generałem i ginie zaraz po powrocie z wojny. Odbywa się regularne policyjne śledztwo, a w tle dramat rodzinny, bo z jednej strony owdowiała żona, podejrzana o zabójstwo Klitajmestra nie może wybaczyć mężowi faktycznej zgody na śmierć córki Ifigenii. Z drugiej, inna córka Elektra podejrzewa matkę i związanego z nią Ajgistosa o zabójstwo ojca i szuka pomsty.

Ludzie znający oryginalne teksty literackie są mniej więcej w stanie przewidzieć kolejne finały, choć mamy pewne odstępstwa od tamtych fabuł. Ale wielu młodych ludzi pozbawionych już (niestety) literackich odniesień odbierze to jako klasyczny kryminał. Na widowni w mniejszej KUL-owskiej auli przeważają studenci.

To dramat, ale z akcentami komediowymi i przede wszystkim z ogromną rolą muzyki. Zrobić z dawnej greckiej tragedii musical, ale poważny, z morałem, duża to sztuka. Ogromną rolę odrywa tu komplikacja relacji w rodzinie. Ludzie potrzebują się, a jednocześnie ranią. Może nie jest to przełomowo odkrywcze, ale bardzo energetyczne, przywodzące najróżniejsze skojarzenia. Ostatnie słowa finałowej piosenki mówią jednak o miłości.

Zaciekawił mnie nie tylko powrót teatru do opowiadania historii, ale też pasja księdza Lacha w aranżowaniu scen zbiorowych (mamy na scenie klasyczny grecki chór) i jego dobra ręka do doboru młodych aktorów. Mnie najbardziej zainteresował jako aktor Jan Filip grający w przedstawieniu Orestesa, syna Agamemnona i Klitajmestry, postać w sumie bardzo niejednoznaczną. Jednak może jestem nieobiektywny poznałem go z jak najlepszej strony jeszcze jako członka młodzieżowego aktora Trupa w Lubartowie. A tak naprawdę poziom jest tu bardzo wyrównany.

Muszę więc docenić po części mówiony po części śpiewany dialog dwóch sióstr, nienawidzących się i kochających w tym samym momencie (Julia Laskowska, Aleksandra Boruch), ideowy pojedynek zawziętego militarysty Menelaosa i hedonisty Ajgistosa (Grzegorz Pudło, Emil Laskowski), siłę udręki innej niż w literaturze, bardzo zwyczajnej Klitajmestry (Anna Kłos), zabawną charyzmę komisarza policji (Piotr Jakubczyk), piękny głos pojawiającej się na moment w finale Ifigenii (Barbara Grzeszczyk).

Mógłbym tak wymieniać bez końca – w przedstawieniu pojawia się ponad 20 osób, a wystawianie widowisk z dużą obsadą to jedna z koncepcji, także wychowawczych, księdza Mariusza. Stąd tak wielkie jego upodobanie do scen zbiorowych, stąd rola chóru. Skądinąd wszyscy zdają sobie radzić całkiem nie najgorzej z partiami wokalnymi.

W księdze pamiątkowej napisałem, że dziękuję za teatr nie tylko mądry, ale opowiadający się za dobrem.- Tak, ITP odwołuje się do wartości, chociaż ksiądz nie żąda od nas żadnych deklaracji – relacjonuje Jan Filip. Sam Mariusz Lach mówi o roli teatru w poszukiwaniu Boga – to jeden z charyzmatów zakonu Salezjanów, do którego należy. – Ale nikomu niczego nie narzucam, kiedy człowiek podejmuje decyzję o przystąpieniu do nas, wystarczy, że nie jest przeciw.

Z księdzem Lachem można odbyć fascynującą rozmowę i na temat teatru i o jego wieloletnich kontaktach ze studencką młodzieżą – poświęcę temu niebawem większy tekst. – Nam zależy na opowiadaniu historii o ludzkich wyborach, to nie zawsze pasuje do współczesnego klimatu dominującego w środowiskach teatralnych – przyznaje szef ITP. A jednak za tydzień przyjedzie ze swoimi wychowankami z przedstawieniem o Fauście na przegląd teatrów studenckich w Warszawie.

Pytany o przedstawienie „Klątwy” w Teatrze Powszechnym, ksiądz Lach odpowiada: „To jest dla mnie tak bolesne, że nie umiem o tym mówić”. Jego odpowiedź jest jedna: my robimy swoje. Kultura teatralna na KUL ma się dobrze.