3 III 2025 - Pożegnanie z "Odysem płaczącym"

 

Wspomnienia Marcina Struga:

Kiedy coś się kończy, to wraca się do początku i analizuje. Na początku miał być zupełnie inny spektakl z innym zespołem. Ze względu na brak czasu jednego z aktorów, Lach postanowił stworzyć dwa małe spektakle: Szklaną menażerię i Odysa. Nie wymieniłbym Odysa na żaden inny spektakl. Zżyłem się z tą formą i bohaterem. Wymyślanie tego spektaklu na pierwszej próbie czytanej nie było łatwe, było wręcz bardzo trudne, i że tak powiem, niesłychanie abstrakcyjne. Gra światłem i cieniem, przepiękna i klimatyczna muzyka Grzegorza Tylca, złożeni bohaterowie. To wszystko było jakieś takie enigmatyczne. Pierwsze próby odbywały się pod słowami: „Fajnie, ale wolniej, zdecydowanie wolniej”. „Jeszcze wolniej. Masz czas”. Musiałem nauczyć się wolno chodzić, wolno reagować.

Na koniec, kiedy raczej już nie wystąpię na scenie ITP, za kurtyną zacząłem myśleć o swojej grze. To przez ten spektakl zauważyłem, że teatr to nie tylko mówienie, ale słuchanie - dobre słuchanie. Oprócz tego kwestia skupienia. Doszedłem do wniosku, że nie należy się skupiać w taki sposób, jakbyśmy podchodzili do egzaminu (definicje można wykuć na blachę, a jej zupełnie nie rozumieć), a w spektaklu jest inaczej. Nie można w taki sposób się skupiać. Trzeba mieć przestrzeń dla samego siebie w tym wszystkim. Do swoich emocji, do swojego rozumienia tekstu, czy bohaterów. Może to banał co pisze, ale to co innego doświadczyć tego na własnej skórze.

„Odys. Odys płaczący. Nikt nie widział łez w oczach Odysa”. Nie grałem w żadnym innym spektaklu, w którym bym tak dużo się wzruszał i płakał. Po każdym zagranym spektaklu przychodziło niszczycielskie zmęczenie. Nie fizyczne, tylko psychiczne. Zauważyłem również, że o wiele łatwiej jest mi się wzruszyć, kiedy mam duży kontakt wzrokowy z widownią. Chyba w pewnym sensie trzeba się całkowicie obnażyć, pokazać się widowni. Kiedy uciekam wzrokiem od spojrzeń widowni, to kryje się w sobie zewnętrznie i wewnętrznie, zamykam się automatycznie na emocje.

W swojej karierze często grałem osoby conajmniej dziwne. Sobowtór, Romek, Wolski, Piramidar. W międzyczasie zagrałem Jana w Pizzy. Może one były normalne, a ja je odczytywałem jako dziwne? Nie wiem. W każdym razie złożyło się tak, że zagrałem Odysa. To była rola dla mnie najtrudniejsza. Pamiętam, gdy na próbie rozczytywałem jeden z monologów Odyseusza, w którym to opisuje swoje makabryczne dokonania w Troi. Lach odezwał się do mnie: „Musisz to sobie w głowie wyobrazić. Jak ty to zobaczysz, my też zobaczymy”. Trudne zadanie. Cóż, starałem się.

Dziękuję Wiktorii i mojej narzeczonej Ani, z którymi mogliśmy odkrywać skrawek po skrawku charaktery naszych postaci - Penelopy i Odysa. Dziękuję Grzegorzowi Tylcowi, że tchnął w ten spektakl niebywałą warstwę muzyczną, którą będę miał w głowie bardzo długo. Rafałowi, Damianowi, Miłoszowi i Adamowi (bez niego Odys by tak nie wyglądał. Malował mi plecy i zmywał różnymi środkami - olejem kujawskim, mydłem z kulowskiej łazienki, mokrym ręcznikiem ); Kamili, Oldze, Ewie i Anhelinie. Bez was nasza trójka nie podołałaby temu spektaklowi. Szczególne podziękowania kieruje do ks. Mariusza Lacha, który zaproponował nam udział w tym spektaklu. To było cudowne stworzyć spektakl poetycki, trudny, niebanalny i tak dobrze opisujący rzeczywistość, obok której żyjemy. DZIĘKUJĘ.

/Marcin Strug/