Andrzej Molik
molik.redblog.dziennikwschodni.pl

Miło mi bardzo, że pisanie na tym blogu przynosi i takie skutki. Najwyraźniej to po przeczytaniu wpisu z 26 grudnia ub. roku Z ducha musicalu, o spektaklu wg scenariusza Jana Kondraka Pieśń z Pieśni (chyba jednak ostał się ten tytuł, a nie, jak w biblijnym oryginale, Pieśń nad Pieśniami)), ks. Mariusz Lach sdb (salezjanin), twórca i kierownik działającego od 9 lat na KUL Teatru ITP postanowił zaprosić mnie na najnowszy spektakl zespołu, musical Prorock.

 Szef grupy, której nazwa to skrót od Inicjatywa Teatralna Polonistów, na co dzień pracownik Katedry Dramatu i Teatru, nie krył nuty pewnego rozgoryczenia: „Nie mamy większego przebicia w mieście, zaś robiąc imprezy duże – brak nam pomocy ze strony uczelni (poza tym, że mamy aulę do spektakli za darmo)” – poskarżył się ksiądz artysta. Zajmuję się kulturą w Lublinie od wielu dekad i muszę się pobić w piersi, że działalność ITD znam tylko w drobnym ułamku – widziałem inną musicalową produkcję, Józefa, ale chyba nigdy o nim nie pisałem, a lata temu oceniałem też jako juror raczkujący jeszcze teatr na jakimś przeglądzie. I tyle. Wstyd! Dlaczegóż zatem nie miałem się wybrać na spektakl – który umknął mej uwadze, chociaż premierę miał w połowie listopada 2009 – skoro uwielbiam musical jako teatralną formę? Uczyniłem to z ochotą w pierwszym proponowanym terminie, czyli wczoraj, w poniedziałek 25.01 AD 2010, gnany potrzebą nowych artystycznych przeżyć, tym pośpieszniej, że ks. Lach donosił również:, „Jako, że koszty wystawienia spektaklu każdorazowo są b. duże (wynajmujemy profesjonalne nagłośnienie i oświetlenie) – gramy ten spektakl niezbyt często”. Przed przedstawieniem w Nowej Auli KUL zabrzmiało to jeszcze groźniej. Z offu dobiegł głos – zapewne – kierownika teatru, który komunikował, że „z powodów technicznych” spektakl prawdopodobnie (padło to słowo, czy je teraz – niedowierzając sytuacji – wymyśliłem?) już w tym miejscu nie będzie prezentowany.

 Po takim wstępie, trudno nie zwrócić uwagi na techniczne wyposażenie sceny i artystów. Jeśli spróbować w jakimś elemencie znaleźć w działaniach ITD. symptomy teatru amatorskiego, to chyba jedynie w ubóstwie tych środków, które przy regularnym finansowaniu byłyby bezproblemowo dostępne. Oświetlenie zastosowano takie, żeby zapewniło dobrą widoczność i kilka zmian atmosfery przekazu. Zespół muzyczny słychać było z półplaybacków a mikroportów w 18-osobowej grupie wykonawców starczyło jedynie dla tych głównych, z frontowej linii (chciałoby się rzec – opierając się na tytule słynnego broadwayowskiego musicalu – z chorus line, gdyby tam nie chodziło o tancerzy, a tu o śpiewających aktorów). Jednak te niedogodności zostały dosyć szybko pokryte zaangażowaniem młodych artystów i odpowiednim operowaniem scenicznym tłumem.

 W tej opowieści o zwykłym młodym człowieku, tytułowym proroku, któremu objawił się Bóg, i który – jak biblijny Jonasz – buntuje się przeciw takiemu powołaniu, już pierwszy chóralny song Gdzie jesteś Boże?/ Jeśli jesteś, to się objaw (…) / Panie czekamy i trwamy/ Kochać nie przestaniemy (…) / Gdybyś był, już dawno wyszlibyśmy z mroku, pokazuje siłę zbiorowego przekazu tego dobrze rozśpiewanego zespołu. Oczywiście, zdarzają się pewne niedopracowania. Starucha-Szamanka wkracza w swą solową partię zbyt nisko i nie radzi sobie głosowo na początku piosenki. Prorok, już po objawieniu, śpiewa i cieniutko i niezrozumiale. Wykonawcy nie radzą sobie z ruchem scenicznym (najwyraźniej zabrakło takiego fachowca wśród realizatorów) i ustawiają się w rażących sztucznością pozach i ich konfiguracjach. Trochę dziwnie – przy całym zrozumieniu, że obowiązuje tu język młodzieżowy – w zacnej auli imienia słynnego prymasa brzmi wykrzykiwane słowo na, „g”… Ale to drobiazgi. Musical rozwija się płynnie. Subtelnie działa ballada Pokój nad Jeruzalem teraz i na wieki z muzycznym podkładem tylko gitary i bębenka. Szyderczo i z mocą, – co zostało wygrane! – skrywanego lizusostwa brzmi pieśń wychwalająca króla  Nabuchodonozora (?) Cudowny wodzu nasz! A potem kontrastujące z nią solo Proroka Królu nawróć się! I tak przez kolejne pieśni, których w niewiele ponad godzinnym spektaklu naliczyłem coś około 12-13,. Aż po finałowy krzyk-wyznanie wiary głównego bohatera (z kolei postawione w kontrze do credo jego przyjaciółki, wiecznej buntowniczki i niedowiarka Życie jest po to, żeby garściami je brać) śpiewającego Bogu Na skrzydłach mnie uniesiesz, tak jak orzeł pisklę swe, co przechodzi w robiące duże wrażenie tutti zespołu.

Autor scenariusza i reżyser ks. Mariusz Lach skrzętnie unika jakiegokolwiek dydaktyzmu i propagowania religii (sam w którymś z wywiadów mówi, że łukiem omija naznaczony niezrozumieniem i pewnym odium termin „teatr religijny”). Wplata niespostrzeżenie w spektakl wątki i wersety z Biblii, ale dominują wypowiedzi młodości, bywa, że naiwne, ale brzmiące szczerze. Przy tym artysta salezjanin potrafi się posiłkować w realizacji świetnym kontrapunktem, zdejmującym całość z piedestału. Takim pomysłem jest wprowadzenie Króla, z którego wręcz szarżujący aktor (z tego, co się doczytałem, to bodaj Radek Wiśniewski) robi parodię. Cudownie grasejując, jest nie tylko prawdziwie komiczny, ale i stanowi kwintesencję zniewieścienia bożków kultury pop, połączoną z fanaberiami władców już nie o zakusach totalitarnych, ale ich, totalirytaryzmów – przepraszam za może nieodpowiednie tu słowo – ikoną. Podkreśliła to świetnie autorka kostiumów, Izabela Sobczyszczak, korzystając z tzw. estetyki campu, amerykańskiej odmiany kiczu epoki pop (ten pyszny futrzany szal – lis? – na szyi Króla!).

 Jednak bezwzględnie najlepszym pociągnięciem realizacyjnym ks. Lacha jest sięgnięcie po odchodzącą dziś w zapomnienie (chwilowo, chwilowo!!!) odmianę muzyki XX w.. Nikogo chyba z odbiorców nie trzeba oświetlać, że już samo podzielenie tytułu Prorock na dwie – po pierwszych trzech literach – części, zupełnie zmienia jego sens (a nie mówię, że w materiałach o przedstawieniu pojawia się także podtytuł Biblijny musical rockowy). Pomysł jest, zatem, nośny, tak jak sam rock, tak bardzo różniący się od papki dziś proponowanej przez niemal wszystkie stacje radiowe i tv, z MTV na czele. Rock to muzyka nośna i oddająca zdecydowanie większą niż w obecnych piosenkach rolę słowom, fundamentom porozumiewania się. Myślę, że nie chodzi tu jedynie o odnośniki – nasz duchowny gdzieś o tym powiedział – do wspominanego z młodości zespołu Republika. Słysząc w aranżach bardzo melodyjnej na ogół muzyki Mariusza Kuliberdy hedrixonowskie riffy, myślę, że Prorock jest cały z ducha dużo starszego rocka. Także z tego, który był siłą sprawczą i napędową takich musicali jak Hair czy Jesus Christ Superstar. Ergo, on jest także z – i to się ujawnia w warstwie fabularnej i przesłaniu spektaklu – ducha hippizmu. Kochani artyści! To nic strasznego. Uczelnia, na łonie, której działacie, przygarniała na nie pod koniec lat 60. tamtego wieku także zagubione i – bywało! – zaszczute polskie Dzieci Kwiaty. Czy to nie piękna parabola?

Jeśli czegoś mi brakuje w musicalu ITP., w którym przygotowanie wokalne zespołu przez Małgorzatę Józwik sprawiło, że brzmi w całości niemal profesjonalnie, to wprowadzenia tak bardzo konstytuującego musical elementu, jakim jest taniec. Może w tym szczególnie różni się Prorock od od Pieśni z Pieśni, którą, nota bene, wszyscy ci, którzy oklaskiwali wczoraj produkcje ITP w Nowej Auli KUL, powinni obejrzeć dziś, we wtorek o godz. 18, w nowym, zdecydowanie lepszym niż polowe warunki Warsztatów Kultury CK, miejscu prezentacji, w sali widowiskowej ACK UMCS Chatka Żaka przy Radziszewskiego 16.

A Teatrowi ITP życzę powodzenia na dalszej drodze twórczej i większego wsparcia przez rodzimą uczelnię. Dla mnie to niepojęte, że teatr, który zdobył takie ogólnopolskie uznanie, że w kwietniu ma się zaprezentować już po raz czwarty w renomowanym warszawskim Teatrze Roma, musi funkcjonować w drżącej obawie, że KUL za chwilę go osieroci a los wygna na artystyczną tułaczkę.