(oczami Urszuli Kasprzak)

Styczeń 2004
Tak, tak, moi drodzy... Zaczął się nowy rok i miłościwie nam panujący ksiądz dyrektor Mariusz Lach doszedł do wniosku, iż nadszedł czas, aby do kronikarskich wpisów dziejów teatru ITP wprowadzić trochę porządku. Dziwi mnie więc niepomiernie, że to właśnie moja skromna osoba została o to "poproszona" (czytaj: ksiądz użył wszelkich możliwych gróźb, aby udowodnić mi, że w zasadzie mam tylko jedno wyjście). Należało najpierw porozmawiać z moimi współlokatorkami, które na temat porządku w moim wydaniu mogłyby powiedzieć niejedno.:)
No, ale trudno... Będę pisać, wezmę się w garść i przeistoczę się w bacznego obserwatora naszej ITP-owej rzeczywistości (tak na marginesie - jestem krótkowidzem, więc moje widzenie świata bywa zamglone:). Mam gorącą prośbę do wszystkich: liczę na Wasze wsparcie: komentarze, relacje,... Jednym słowem: odzew pod każdą postacią jest jak najbardziej na miejscu. [ur] 08.01.2004 - CZWARTEK - Kartkówka, podziały na grupy i ... "Gdzie ci mężczyźni?".
Pierwsza próba po przerwie świątecznej. Miło było zobaczyć znowu kochane buźki, wypoczęte po pobycie w domu, roześmiane wspomnieniem sylwestrowych szaleństw. A tu, od razu... KARTKÓWKA!!! Ksiądz Mariusz rozdał do wypełnienia ankiety! Pierwsze pytanie dotyczyło zdolności i predyspozycji - trzeba było ocenić siebie w skali 1-5 w następujących kategoriach: śpiew solowy i chóralny, taniec indywidualny i zespołowy, tekst mówiony pojedynczo i grupowo. Drugie zadanie było jeszcze trudniejsze: należało z długiej listy propozycji wybrać te, które mają charakteryzować nasze przyszłe spektakle (tematyka, kostiumy, muzyka...). Ech,... Chyba źle mi poszło, bo nic się nie uczyłam przez święta. Na szczęście cudem ściągnęłam część odpowiedzi od Żaby (miedzy innymi śpiew solowy i chóralny), więc może zaliczę:). Omówienie ankiety, oceny i wpisy do indeksu - we wtorek.
Drugiej części naszej próby zupełnie nie zrozumiałam. Wydaje mi się, że rozpoczęliśmy cos na kształt pracy nad „Historyją". Mariusz nieustannie dzielił nas na trzy grupy, potem z tych trzech robił dwie, które następnie zamieniał miejscami, przestawiał, mieszał składy, łączył w jedno, by potem znowu na trzy podzielić ... uff. Kiedy już każdy z nas co najmniej pięciokrotnie przemierzył przestrzeń sali 110, wybitny reżyser powiedział, że nie trzeba tego pamiętać i że „Historyją" jeszcze zajmiemy na kolejnych próbach.
I wtedy rozpoczęła się prawdziwa zabawa. Podzieleni na dwie grupy - obserwowanych i obserwatorów - mieliśmy za zadanie przedstawić piosenkę, oddając jej klimat, nie koncentrując się jednak na słowach i dokładnej interpretacji. Zwracaliśmy za to uwagę na kontakt z widzem, interakcje w grupie, na wyeliminowanie gestów osobistych czyli poprawiania włosów, wycierania nosa, podciągania spodni itp. Ja byłam w grupie, która śpiewała „Bo z dziewczynami nigdy nie wie, oj, nie wie się" (tytuł chyba nie do końca tak brzmi). Następnie obserwowałam Ilonkę K. (bo trzeba Wam wiedzieć, że byłam z nią w parze) w niezapomnianym przeboju dzieci-kwiatów „Chodź, pomaluj mój świat na żółto i na niebiesko". Skutecznie jednak próbował odciągnąć od niej moja uwagę obywatel Marcin S., który wdał się w romans sceniczny z delikatną i pełną wdzięku Becią L. Potem trzech osiłków uniosło Fabia S., który machając prawą, górną kończyną imitował z wrodzoną gracją ruchy pędzla.
Na koniec - osiem czy dziewięć pięknych, ponętnych dam wykonało żałobny rapsod z pytaniem retorycznym w tytule: „Gdzie ci mężczyźni?". Dziewczyny (darujcie, że nie wymienię każdej z Was z imienia i nazwiska, ale nie wybaczyłabym sobie, gdybym przypadkiem którąś pominęła), byłyście REWELACYJNE! To nic, ze czasem brakło słów i trzeba było do rytmu ruszać ustami, albo co gorsza wymyślać naprędce nowy tekst. Nieważne, że niejedna machnęła z euforia ręką, dając się ponieść urokowi chwili, zapominając przy tym, że w zaciśniętej piąstce trzyma wyimaginowany mikrofon. Wasza pasja i emocje grające na twarzach sprawiły, że czwartkowa próba na długo pozostanie w mojej pamięci.
Na koniec bardzo serdecznie pozdrawiam (korzystając z okazji) wszystkich tych, którzy z różnych przyczyn nie mogą być z nami w styczniu i w lutym na próbach. Brakuje Was... Pamiętamy i pozdrawiamy. 13.01.2004 - WTOREK - Dwóch nowych facetów i jeden stary materiał muzyczny.
Mariusz roztoczył przed nami wizje nowego spektaklu, opowiadającego historię biblijnego Józefa i jego dwunastu(!) braci. Faceci będą mieli co robić. Ale, kobitki, nie martwmy się. Ambitnych ról żeńskich też nie brakuje: do obsadzenia siedem krów chudych i tyleż samo tłustych ze snu faraona:).
Mamy dwóch nowych osobników płci męskiej w teatrze (hurrrra!!! Cieszą się zwłaszcza członkinie partii SPSP i klubu ChBCh. Tutaj KONKURS: ten, kto pierwszy poda prawidłowe rozwiązanie wyżej wymienionych skrótów w nagrodę będzie mógł poflirtować 15 minut przed próbą z wybranym nowicjuszem. Uwaga: odpowiedzi chłopców nie będą brane pod uwagę). Witamy bardzo serdecznie Kubę P. (znanego skądinąd pod pseudonimem „Braciak Diabła") i Rafała K.
Przypominaliśmy „materiał muzyczny" (fachowe określenie Kini) z „Historyi". I muszę powiedzieć, że osoby, które nie śpiewały w zeszłym roku w chórze i po raz pierwszy widziały dziś nuty do spektaklu, radzą sobie świetnie. Nie wiem, jak w innych głosach, ale alty, które miałam zaszczyt i przyjemność obserwować, niezwykle szybko łapią klimat.
14.01.2004 - CZWARTEK - Dziecko Kryków i nowe sceny o zabarwieniu erotycznym w "Historyi".
Przyznaję uczciwie i bez bicia, że się spóźniłam. Zatem część informacji, które tu zamieszczam pochodzi z drugiej ręki, ale za to z jakiej! Wykorzystałam Sibi, Nasti i Buję - dziękuję serdecznie. Niech Wam Pan Bóg w dzieciach wynagrodzi. I w dobrych mężach. Może być w odwrotnej kolejności :)
Niektórym już wynagradza! Oto wiadomość, która zelektryzowała nas wszystkich: Ilonka Rogowska-Kryk nie jedzie w trasę co Berlina, bo... jest w stanie błogosławionym i około połowy września urodzi dziecko:). Nowinę przyjęliśmy z tak wielką radością, jakby każdy ITPowiec miał wkład w spłodzenie potomka. No, nie ma się co dziwić - w końcu to pierwsze dziecko teatru. Mówi się, że reżyser już myśli o opłatku akademickim 2004, w którym małe Kryczątko miałoby zagrać nowonarodzonego Jezuska. Przyszłym rodzicom gratulujemy. Ilonce i maleństwu ciotki i wujkowie życzą dużo zdrowia. Dbajcie o siebie.
Robiliśmy układ do "Pieśni Miłości". Mariusz doszedł do wniosku, że Kasia i Seba wyglądają nieco samotnie, zagęścił więc scenę parami, które podczas gdy Polikarp i Oblubienica "robią na proscenium bara-bara, mają z tyłu robić to samo tylko mniej intensywnie". (Cytuję słowa Wielkiej Inkwizycji, żeby potem nie było, że to ja sama z siebie tak zinterpretowałam.) Reżyser zapytany o momenty o zabarwieniu erotycznym, pojawiające się nierzadko w spektaklach, w komentarzu specjalnie dla "Dziennika" powiedział: "Każda scena, którą tu wymyśliłem, nie została wymyślona przeze mnie." Hmmm... Ciekawa koncepcja:) A tak na serio: myślę, że musimy jeszcze poczuć klimat tej piosenki, całą subtelność i lekkość, którą Kasia tak pięknie wyśpiewuje.
O "Władzy" będzie krótko. Armia została podzielona na dwie grupy: głównodowodzący Mariusz Żaba wyniósł się ze swoim szwadronem na KULowski korytarz, podczas gdy kapitan Mariusz Lach został w okopach sali 110. Życzę powodzenia wszystkim maszerującym. Od prawej!!! 20.01.2004 - WTOREK - Epi-sesja czyli: "Jedyne, co mam, to złudzenie, że mogę mieć zaliczenie..."
Jeśli ktoś wszedł na tę stronę, by przeczytać kolejną porcję śmichów-chichów, to niestety muszę go rozczarować. Dziś będę najzupełniej poważna!!! Wzorem jednego z wykładowców, u którego będę miała przyjemność zdawać za parę dni egzamin, mówię: „Dość tych niecnych żartów!". I mówię to głosem surowym, z chmurnym czołem i ściągniętymi groźnie brwiami, siejąc postrach wśród stłoczonej przed monitorami gawiedzi. Powód jest niebanalny i należy się nim przejąć do głębi. Oto teatr nasz opanowała epidemia sesji, która zdziesiątkowała szeregi aktorów i śpiewaków. Liczba ofiar dokładnie nie jest jeszcze znana, ale jak podają statystyki, we wtorek zaniemogła prawie jedna trzecia artystów. Choroba szybko się rozprzestrzenia i istnieją obawy, że zimowe tournee ITP może nie dojść do skutku. Powołano sztab lekarski, który już opracowuje skuteczną szczepionkę. Jak pokazują dotychczasowe wyniki badań, przed negatywnymi skutkami sesyjnej epidemii, do których należą: wywieszony język (od latania za wykładowcami celem zdobycia podpisu), podkrążone oczy (od wzmożonych ruchów gałek po drukowanym), pulsujące bóle głowy (od przeciążenia zwojów mózgowych), chronią regularne spotkania artystyczne, najlepiej wieczorami, dwa razy w tygodniu.
Martwię się wiec...
Ale, żeby nie kończyć w pesymistycznym nastroju, dodam, że byłam świadkiem kilku niezwykle ciekawych wydarzeń, które miały miejsce podczas wtorkowej próby. Po pierwsze: pod salą 110 przywitał nas spory tłumek i już miałam nadzieje, iż dam moje pierwsze w życiu autografy! Okazało się jednak, że fanclub to był, ale doktora Pawlaka, który kończył właśnie wykład. Po drugie: Radek robił przez całą rozśpiewkę takie miny, że chwilami stawał się zupełnie do siebie niepodobny! Po trzecie: przyłapałam Justynę O. na ziewaniu. Po czwarte: Kinga wymyśliła patent na czarny magnetofon, który (jak nam wszystkim wiadomo) bywa momentami kapryśny - „Tydzień temu wsadziłam tam palca i dobrze było". Kiniu, czy mogłabyś dokładniej określić miejsce wsadzania? Może się przydać w czwartek. A po piąte przez dziesiąte... nic już nie piszę, bo i mnie chyba łapie epidemia.
Wszystkim dedykuje hit sesji ZIMA 2004, którym nieustannie raczą się studenci Kola Polonistów: „Jedyne, co mam, to złudzenie, że mogę mieć zaliczenie..."
P.S. Dziękuję za wszelkie pozytywne komentarze, dotyczące mojej działalności internetowej i uprzejmie proszę o jakąś konstruktywną krytykę, co bym się rozwijać mogła, a w miejscu nie stała. Szczęść Boże. 22.01.2004 - CZWARTEK - Antyepidemiczne wskazania - czyli po trupach do celu!
Kochani... Cóż ja mogę napisać o ostatniej próbie?... Zastanawiałam się jak każdy z Was, będąc na moim miejscu, skomentowałby czwartek. Moja dyplomatyczna wersja brzmi: Dostaliśmy końską dawkę antyepidemicznego specyfiku w postaci kapłańskiego „błogosławieństwa" już na samym wstępie. Ufam, że nasze młode organizmy przetrwają i szczepionka nie wywoła alergii.
Wzięliśmy się ostro do roboty i z rozpędu przelecieliśmy całe „Średniowiecze". Oczywiście ze zmianami, tak więc wiele rzeczy działo się po raz pierwszy.J Aldonka R., jako Główna Śmierć, zasmakowała nareszcie jazdy figurowej na wózku i tańca z najsztywniejszym partnerem świata - kosą. Sibi - Śmierć Skrzydłowa - zamiast nakrywać białą płachtą leżących pod stopami delikwentów, sama z uporem maniaka chowała się pod materiałem niezliczoną ilość razy. Kiedy wszedł chór, okazało się nagle, że liczba kobiet jest odwrotnie proporcjonalna do liczby mężczyzn („skąd się ich aż tylu wzięło?" - reżyser nie mógł ukryć zdumienia), a alty reprezentują tylko dwie sztuki (ale za to jakie!J)))). Nie martwimy się jednak tym, że może nas nie być słychać - wszak dysponujemy awaryjną wersją z dubbingiem. Przyspieszony kurs: „Rybka, czyli jak ruszać do tekstu ustami?" poprowadzi Justyna O. z Elfem Pomocnikiem.
Wszystkim pragnę zwrócić uwagę na fakt, iż chór stal się wielofunkcyjny: nie tylko śpiewa, ale jeszcze „jednoczy" się ze Śmiercią poprzez udziwnione ruchy rąk (i nie są to, wbrew pozorom, ani arabeski, ani roślinki), a także idzie „po trupkach do celu". Śpiewacy z góry przepraszają za zmiażdżenia, spłaszczenia, nastąpnięcia i inne ewentualne uszkodzenia uczestników średniowiecznego jarmarku, ścielących się gęsto po scenie. 27.01.2004 - WTOREK - Znowu "Władza", "Miłość" i próba widziana oczami Seby...
Sesja egzaminacyjna w pełni. Studenci pochowali się w pokoikach akademików, tudzież niedogrzanych stancyjkach i owinięci w koce, przy żółtawym świetle żarówek, zgłębiają tajniki wiedzy. Wieczorami korytarze Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego ponuro zieją pustka. Tylko z jednego okna, niczym z apartamentu Papieża w Rzymie, bije blask. To sala 110... To czas próby teatru ITP...
Już na schodach gmachu w uszy wwierca się ostry dźwięk gitary i stopy mimowolnie zaczynają wystukiwać marszowy rytm. „Władza"... Który to już raz reżyser woła: „Od początku!"...? Twarze żołnierzy pełne zaciętości, drżą silnie napięte muskuły. Nawet mała Dorotka F. bierze się w garść, bo choć jest na razie sama jedna w swojej czwórce, wie, że wojsko to nie przelewki. Plac boju zagęszcza się, przybywają posiłki. Znowu od prawej... Tym razem dla urozmaicenia biała kredowa linia na parkiecie drastycznie zmniejsza dozwoloną przestrzeń. Przekroczyć granicę znaczy umrzeć! No, może troszkę mnie poniosło...J Wszak co najwyżej można spaść ze sceny.
„Miłość"... Czy ta scena jest już piękna? Ja aż się zgrzałam, tak się starałam, żeby było dobrze.
A potem przyszła Kinga. I śpiewaliśmy... Każdy głos śpiewał najpierw osobno, a potem wszyscy razem. Niektórzy wykorzystali ten czas na ploteczki i zaznaczam, że nie były to panie!
Teraz, kiedy już pokrótce opisałam to, co działo się na próbie, załatwię swoje prywatne sprawy. Cenzurę proszę, aby wspaniałomyślnie nie wyrzucała poniższego komentarza.
W związku z licznymi uwagami ustnymi, które mnie zewsząd dochodzą, a które dotyczą tejże marnej mojej twórczości, pragnę poruszyć kwestii kilka. Mianowicie:
1. Pisząca te słowa niczego nie zmyśla. Oddaje rzeczywistość taką, jaka jej się jawi. Może czasem ubarwia nieco opowieść... Ale czyni to tylko po to, by drogiemu czytelnikowi uprzyjemnić tych kilka chwil, spędzanych na stronie internetowej.
2. W odpowiedzi na zarzut postawiony przez Wielką Inkwizycję, jakoby wpis z dnia 20.01.2004r. („sposób na magnetofon") wywołał lawinę skojarzeń, wpłynął negatywnie na członków teatru i obniżył morale naszej trupy, stwierdzamy, że niniejsza pisanina nie posiada aż tak wielkiej mocy kreacyjnej, zatem sprawić tego nie mogła. Uznajemy więc Urszulę Kasprzak za niewinną zarzucanych jej czynów. Jeśli zaś chodzi o skojarzenia, to te były, są i będą. Amen.
3. Redakcja „Dziennika", sugerując się wypowiedziami w stylu: „Ula, tylko tego nie pisz!", nie zamieściła w tym numerze opisu Radka O., śpiewającego na palec. Zwracamy się jednak z uprzejmą prośbą, aby w miarę możliwości nie używać tego hasła do manipulowania sprawozdawcą.
4. Chciałabym najserdeczniej przeprosić panów: Rafała K. i Jakuba P., sponsorów nagród w konkursie z dnia 15.01.2004, za niewykorzystanie darów. Powodem był brak poprawnych odpowiedzi.
5. Większość informacji zawartych w „Dzienniku" jest upowszechniana bez wiedzy i zgody bohaterów, a czasem przy ich zdecydowanym sprzeciwie.
Dziękuję wszystkim cierpliwym, którzy przebrnęli przez te nudnawe wynurzenia. W nagrodę na zakończenie - „Ukryta kamera", czyli co Seba robił na próbie.J
- Seba przychodzi na próbę i przebiera się w dresik;
- Seba dowiaduje się, że zaczynamy od „Władzy", więc z rozpaczą siada na podwyższonym krzesełku po ścianą;
- początkowo Seba się nudzi, lecz już po chwili bez reszty pochłania obserwacja manewrów na scenicznym poligonie;
- Seba liczy do ośmiu, wpatrzony w maszerujących;
- Seba znajduje dwa drewienka, pochodzące zapewne z jakiegoś rozwalonego krzesełka (Seba zepsuł krzesełko...?);
- wystukuje rytm przy pomocy znalezionych drewienek, co ma pomóc maszerującym;
- Seba dowiaduje się, że drugą sceną jest „Miłość";
- Seba wraca na swoje samotne siedzonko;
- Seba pociera dwa drewienka o siebie („może pojawi się iskierka?");
- Seba przebiera się z dresiku, bo przyszła Kinga i będzie próba śpiewu;
Odtwórcy głównej roli życzę wielu równie owocnych prób. Wszystkim - powodzenia na egzaminach. 29.01.2004 - CZWARTEK - "Patomorfologia" pomaga w reaktywacji Historyi"?!
Uff... Ostatnia próba w styczniu. Pozwólcie, że streszczę ja króciutko, bo, mówiąc miedzy nami, narobiłam sobie trochę zaległości i „Dziennik" jakimś dziwnym trafem przestał być aktualny. Jak wynika z powyższego, sesyjna epidemia nie omija nikogo, zbierając plon nawet wśród internetowych Koszałków-Opałków. Ale na szczęście doszłam już do siebie i właśnie zamierzam przywołać z pamięci, zakurzoną nieco, czwartkową próbę.
Właściwie mogłabym ją opisać jednym zdaniem: Robiliśmy przebieg całości „Historyi", ze zwróceniem uwagi najpierw na ruch, potem na śpiew. Kropka. Gdybym jednak tak zrobiła, pominęłabym dość istotny fakt. Mianowicie, była to pierwsza próba Marcina S. po długiej przerwie, poświęconej przyswajaniu zawartości 900-stronicowej cegły, pod odstraszającym tytułem „Patomorfologia". Nie wiem, czy sprawił to nadmiar wiedzy, czy też nagromadzona tęsknota za teatrem... Nie dało się nie zauważyć obecności wyżej wymienionego delikwenta, bo śmiał się za dwóch, śpiewał za trzech, a skakał za dziesięciu. Wbrew pozorom nie opiszę Marcina w „Ukrytej kamerze", bo to wydanie miało być krótkie. Przytoczę jednak jedno z zarejestrowanych przez ekipę „Dziennika" wydarzeń. Rzeczony obywatel po zjedzeniu cebularza (niewtajemniczonym spieszę z wyjaśnieniem, iż jest to rodzaj urzędowskiej mini-pizzy z podwójną (!) cebulką i makiem), wcielił się w rolę połykacza ognia ze średniowiecznego jarmarku (Buja się tak jakoś na chwile zamyśliła...). Nie dziwię się, że kiedy chuchał, wszyscy się odsuwali. Po prostu właściwy człowiek, we właściwym czasie, na właściwym miejscu. J
Jeśli chodzi o śpiew: przećwiczyliśmy wszystko, z wyjątkiem „wisienki na torcie" - ostatniej zwrotki „Psalmu zbawionych". Tę przyjemność zostawiliśmy sobie na luty.
Reżyser znalazł Sebastianowi zajęcie! Odtwórca roli Polikarpa tym razem zapisywał wszystkie techniczne uwagi, na przykład: w ilu rzędach ma stać chór w „Jaką korzyść...", w którym momencie rozchodzimy się na dwie strony w „Pieśni śmierci", itd. Odetchnęliśmy z ulgą, bo kto wie, w co przerodziłyby się niby niewinnie wyglądające zabawy, gdyby tak dać im możliwość rozwoju.
Kończy się styczeń, „Historyja" prawie w pełni zreaktywowana...
Korzystając z okazji, chciałam podziękować za ten pierwszy wspólny miesiąc wszystkim tym, którzy w jakikolwiek sposób reagowali na moje wynurzenia. Przepraszam, jeśli kogoś uraziłam - było to działanie jak najbardziej nieświadome i niecelowe.

LUTY 2004 Przygotowania do reaktywacji, albo - co się dzieje w tak zwanym MIĘDZYCZASIE:
Kostiumy
Udało mi się namówić naszą nadworną projektantkę mody, Izabelę Sobczyszczak, na krótkie zwierzenia:
ur: Jaka była reakcja rodziny, kiedy stojąc w drzwiach wejściowych, schowana za stertą czarnego materiału, wykrzyknęłaś: „Mamusiu, mamusiu, zgadnij, co będę robić?!"
Iza: Mama pokręciła tylko głową i wymruczała z powątpiewaniem: „W co się znowu wpakowałaś?". Reszta rodziny nie była specjalnie zdziwiona. Zdążyli się przyzwyczaić, że mają osiołka w domu...
ur: Jak więc wyglądała praca tego osiołka?
Iza: Spędziłam kilka dni, robiąc wykroje pidżam i płacząc na przemian. Wszystko przez to, że nie wiedziałam dokładnie, jakie mają być rozmiary! Pokój wyglądał jak pobojowisko: cały dywan w niciach i strzępach materiałów, co krok natykałam się na igły i szpilki. Zapowiedziałam rodzicom, że mogą mnie wydziedziczyć, bo ku ich rozpaczy proces krojenia niemiłosiernie się przedłużył.
ur: I ty się na to wszystko zgodziłaś?
Iza: I tak jestem asertywna: szyć strojów nie będę! Poza tym - zabawa w krawcową kryje mnóstwo niespodzianek i przygód: Całkowicie wytępiły mi się nożyczki, odkryłam, że materiał na końcu ma trochę inny odcień niż na początku, ale... mam nadzieje, że nikt nie zauważy.
Bardzo dziękuję asertywnej Izie za rozmowę. Pozostaje mi jedynie dodać, że wysiłek został doceniony: w McDonaldzie reżyser wybrał jej malutkiego, pluszowego łosi(ołk)a.
Elementy dekoracji
Przeprowadziłam również krotka rozmowę z Beatą Stefaniak, autorką witraży przecudnej urody, które przedstawiają Śmierć i Polikarpa:
ur: Jaką techniką zostały wykonane witraże?
Beata: Farb żelowych na folii. Kolory pomagał dobierać pan sprzedawca, który w końcu chyba trochę się wkurzył, bo przychodziłam do sklepu prawie codziennie.
ur: Moją uwagę przykuły niebanalne, okrągłe ramy...
Beata: To są hoola-hoop. W zabawkowym prosiłam o rozmiar XXL - dla dużych dziewczynek.
ur: A na czym bazowałaś, aby osiągnąć efekt tak wyrazistych twarzy na swoich portretach?
Beata: Pierwowzorem uśmiechniętej Śmierci była od początku do końca Aldonka R. Jeśli zaś chodzi o Polikarpa... Cóż, ten jest owocem wnikliwej obserwacji twarzy aktorów naszego teatru, jest sumą nas wszystkich. Dlatego też każdy może w nim odnaleźć kawałek siebie. (Taak, nos ma chyba mój... - przyp. aut.)
ur: I ostatnie pytanie: ile czasu zabrało Ci ukończenie dzieła?
Beata: Siedziałam nad tym półtora dnia. Poszłoby szybciej, gdyby pies nie wlazł łapami w podsychające farbki. Miałam cały pokój w kolorach!
Jestem pod wrażeniem tego poświęcenia dla sztuki i życzę Beaci dalszych sukcesów scenograficznych.
Potajemne spotkania i próby
Nie byłam, co prawda, świadkiem tychże schadzek. Wiem jednak od zaufanych informatorów, że trzy Śmierci zaprosiły Polikarpa na randkę do 110, a Zmysły miały jechać z wizytą do samego reżysera, na owianą tajemnicą ulicę Pawłowa (no,no...).
Próbę śpiewaną zrobiły sobie w piątkowy wieczór alty. Miałam tam być, ale mój egzamin z językoznawstwa z doktorem Dudą przeciągał się w nieskończoność. Słyszałam, że śpiewaczki radziły sobie świetnie (no to co, że było ich tylko cztery?), trzymając w trakcie za mnie kciuki! Dziękuję z całego serca. Zdałam. 07.02.2004 - SOBOTA - Czyżby kolejny szczyt heroizmu - 10 godzin próby w wolną sobotę!
Na samą myśl, że muszę tę próbę opisać, robię się zmęczona... Jeśli mam być szczera, dla mnie było to jedno z najcięższych spotkań ITP, biorąc pod uwagę moje dotychczasowe teatralne doświadczenia. Już samo zerwanie się z łóżka tak rano, aby być punktualnie na dziewiątą na KUL-u w dzień wolny od nauki, stanowi akt nie lada heroizmu i potrafi skutecznie rozwiać pogodny nastrój. Może ja wielkich problemów ze wstawaniem nie mam, ale entuzjastką tego typu umartwień też z pewnością nie jestem.
Żeby chociaż po przekroczeniu progu Nowej Auli człowieka coś miłego spotkało... Gdzie tam! Ledwo się weszło, już kazali się przebierać, nosić dekoracje i robić rozgrzeweczkę. Nie było czasu nawet poplotkować... A niecierpiących zwłoki spraw do omówienia, jak zwykle, nie brakowało! Z ciężkim sercem, ze świadomością wyższości sztuki nad problemami prywatnymi, zatopiliśmy się w twórczym szale.

Zaczęliśmy od rozśpiewki i wykonania wszystkich piosenek ze spektaklu. Potem: przebieg, który obfitował w niespodzianki!

1. W trakcie prób do części średniowiecznej okazało się, że za kulisami po pierwszym kawałku panuje nerwowa atmosfera, bo przebierającemu się w pośpiechu „jarmarkowi", plączą się pod nogami członkowie chóru.
2. Dowiedzieliśmy się nareszcie, jak wygląda układ taneczny zespołu do „Zmysłów": dwa mieszane, damsko-męskie wężyki poruszające się według schematu: kroczek-dostawić x4, nóżka-w-bok x2, przy czym wskazane są ponętne ruchy bioder, w których przoduje Adi.
3. Wielką niewiadomą przestała być „Pycha". Reżyser, z nieskrywanym smutkiem, zrezygnował z niezwykle ambitnego planu pod kryptonimem: PPŚP, SPPP, SPBŚ, PŚBP. Powód: tylko nielicznym udało się zsynchronizować ruchy stopy ze śpiewanym wokalem. Barierą nie do pokonania było także stanie przez dłuższy czas na jednej nodze, bez niepożądanych wychyleń od pionu. Koniec końców ograniczyliśmy się do udawania nieco nawiedzonej orkiestry w części „instrumental", zaś partie wokalne uatrakcyjniliśmy wykonywaniem półprzysiadów, zwanych także przykucami.
4. Z moich osobistych niespodzianek: dowiedziałam się, że osoby grające alegorie mają wymyślić sobie jakieś, adekwatne do roli, pozy, w których zastygną za zwiewnym materiałem, w tak zwanym teatrze cieni. Wywołało to we mnie głębsze, choć krótkotrwale, zadumanie nad postacią Mądrości. Nic jednak mądrego do głowy mi nie przyszło (czym się zbytnio nie zdziwiłamJ). Wiec to, co widzowie mają okazję oglądać, jest, jeśli chodzi o mnie, dziełem przypadku.

Nie będę się rozwodzić nad rewelacjami w stylu „na ostatnia chwilę". Pragnę jedynie zasygnalizować, że takowe miały miejsce (co w przypadku naszego teatru jest rzeczą jak najbardziej normalną) i można do nich zaliczyć niemożliwe do przewidzenia wypadki, związane ze studiowaniem na uczelni (opóźnione egzaminy, prace magisterskie,...) i działalnością Bardzo Ważnych Urzędów (trudności w zdobyciu paszportu).
Próba trwała, o zgrozo, ponad 10 godzin(!), z małą półgodzinną przerwą na załatwienie podstawowych potrzeb fizjologicznych. Wielka Inkwizycja zaiste zasłużyła sobie na takie miano.J
Najwytrwalsi wieczorkiem udali się jeszcze na imprezę, która odbyła się na stancji przy ulicy Głowackiego, aby - we właściwy porządnym studentom sposób - zakończyć sesje. 08.02.2004 - NIEDZIELA - Niepokojący ból głowy - a może jednak się uda spakować?
Świtkiem, rankiem o 13 spotkaliśmy się na auli. Po całonocnej hulance i porannym zmywaniu naczyń ledwo widziałam na oczy. I zupełnie nie miałam pojęcia, skąd się wziął ten pulsujący ból głowy...?
Zanim panowie od nagłośnienia i oświetlenia rozłożyli sprzęt, Dżazwik zrobiła rozśpiewke, a Mariusz L. podał szczegóły dotyczące wyjazdu. Kategorycznie zakazał zabierania plecaków na stelażu! Wszystkim przed oczami stanęła wówczas ponura wizja pakowania, pełna dylematów: czy zrezygnować z jednej zupki chińskiej na rzecz dodatkowej pary majtek..., gdzie można kupić takie wynalazki, jak: szczoteczkę do zębów z wbudowanym długopisem i maszynką do golenia, discmana-mydelniczkę, albo kosmetyki - pastę do zębów, krem do rąk i szampon - z serii 3w1.
Nie mieliśmy jednak zbyt wiele czasu na podobne rozważania, bo rozpoczął się przebieg całości...
Ostatni moment przez wyjazdem, żeby coś poprawić, sprawdzić odsłuchy (przy okazji wejść w kontakt z Jarkiem, który z „pana od świateł" przeistoczył się, na czas trwania trasy, w „pana od głośników"), ustalić, kto komu przekazuje mikrofon, rozdzielić zasoby czarnej koronki do obszycia strojów, dostać bure za pomięty płaszczyk, przećwiczyć ukłony...
Po pięciogodzinnych zmaganiach na scenie, wyniesieniu sprzętu i dekoracji, Ksiądz odprawił Mszę św. w intencji tygodniowego tournee, ludzi, których będzie nam dane spotkać oraz za nas samych.
A wieczorem, w domach członków teatru ITP do późna paliły się światła. Czterdzieści (bez mała) osób w różnych krańcach Lublina, ugniatało kolanami zawartości pękatych toreb i plecaków, łapiąc się co chwila z przerażeniem za głowy w odwiecznym geście rozpaczy i beznadziei. TRASA ITP
Kiedy przed niespełna rokiem pisałam na ćwiczeniach z literatury romantyzmu pracę na temat poematu Juliusza Słowackiego pod tytułem „Podróż z Neapolu do Ziemi Świętej", przez myśl mi nie przeszło, że w tak krótkim czasie los postawi mnie samą w obliczu dłuższego wyjazdu, żądając zarazem wiarygodnej i ciekawej relacji. Nie będę korzystać, wzorem poety, z formy wierszowanej do przedstawienia wydarzeń. Z pewnością nie uda mi się również być tak kunsztownie i celnie dygresyjną, jak Słowacki. Nie mniejszy jest jednak mój zapał, nie słabsze pragnienie, by słowem przekazać wszystko to, co oczom było dane oglądać i tym samym ocalić drogie sercu wspomnienia.
7 dni w trasie, 2017 przejechanych kilometrów, 38 godzin spędzonych w autokarze, 3 przestawione po drodze samochody, 659 metrów kabla potrzebnych do oświetlenia i nagłośnienia, ponad 75 razy zaśpiewane słowa: "Jaką korzyść ma człowiek z wszelkiego trudu",...
Zapraszam raz jeszcze w tę wspaniałą podróż!

Teatr ITP z Lublina z "Historyją w drodze do Berlina" 09.02.2004 - Dzień pierwszy - NIDZICA
Plecak, torba podręczna, śpiwór w reklamówce, karimata, siatka ze słoikami dla Ir i oczywiście obowiązkowo - Prosiaczek... To, jak zdołałam się dotaszczyć z takimi tobołami pod KUL, mając do dyspozycji dwie małe rączki, tudzież plecy, na zawsze pozostanie dla mnie tajemnicą! Już w drzwiach autobusu doleciał do mych uszu gromki okrzyk Justysi O.: „Kasprzak, numer paszportu podaj!". Nie wiedziałam, czy najpierw szukać wolnego miejsca, czy pakować bagaże, czy wyjmować dokumenty, czy może wreszcie zdjąć zsuwającą mi się na oczy czapkę...? Koniec końców jakoś opanowałam sytuację i zostałam odnotowana na liście paszportowej (podobnie jak zdecydowana większość, należę do klubu AAJ).
Przed wyjazdem okazało się, że Asia H. i Paweł Ś., muszą z powodu zaliczeń zostać na uczelni, więc, niestety, Lublin opuściliśmy w niepełnym składzie.
Autokar ruszył dokładnie o 10:04 i tak rozpoczęło się pierwsze w historii teatru ITP, tournee po Polsce i państwach ościennych!J
Pierwsze godziny w autobusie najbardziej pracowicie spędził Adi, szyjąc czarne spodenki - strój wieczorowy na cały nadchodzący tydzień. Nie mogłam wyjść z podziwu, obserwując, jak w jego smukłych dłoniach z wdziękiem śmigała tam i na powrót igiełka. Reszta w tym czasie się relaksowała, oglądając zmieniające się za oknem krajobrazy.
„Nicnierobienie" nie trwało jednak długo. Okazało się, że nawet tak zwany czas wolny w autokarze, jest ściśle zaplanowany (Ordnung muss sein!). Na poniedziałek, według rozpiski, którą Wielka Inkwizycja ułożyła kilka tygodni przed wyjazdem, przypadał film „Joe Black", z Anthonym Hopkinsem i Bradem Pittem w rolach głównych. Jak widać, reżyser stwierdził, że należy nas rzetelnie przygotować i wprowadzić w klimat granego spektaklu, ukazując sposoby funkcjonowania motywu śmierci w sztuce. Wysłannicy „Dziennika" dowiedzieli się nieoficjalnie, że x. Mariusz L. miał w planach również wygłoszenie wykładu pod tytułem Próby choreografizacji śmierci: średniowieczny „danse macabre" a wojenne tańce plemienia Zulusów - podobieństwa i różnice., a także przeprowadzenie ćwiczeń z analizy utworu literackiego na temat „Non omnis moriar". Czy sztuka przezwycięża śmierć?, w formie dyskusji panelowej o współczesnych nawiązaniach do Horacego. Dwóch ostatnich punktów programu nie udało się jednak zrealizować, z przyczyn niezależnych od księdza. Panu Bogu zachciało się umieścić Nidzicę w zbyt małej odległości zaledwie 317 kilometrów od Lublina, zaś pan kierowca za szybko ten dystans pokonał! Nawet filmu nie obejrzeliśmy do końca...
W pierwszym mieście naszej trasy mieliśmy zaszczyt i przyjemność grać na zamku, który na mnie osobiście zrobił piorunujące wrażenie. Zastanawiałam się, na ile to istnień ludzkich, stąpających tędy przede mną, miały okazję patrzeć te same, nieruchome mury... Wchodząc na dziedziniec, na którym echo kroków brzmiało w jakiś specyficzny, nieznany mi wcześniej, sposób, niemal czułam na sobie spojrzenie przeszłości. I chcąc niechcąc przeniosłam się myślami w czasy warownych fortec, delikatnych białogłów, za których honor bili się zbrojni, potężni niczym dęby, wojowie. Nie zabawiłam jednak w tych marzeniach długo, bo zaraz sobie przypomniałam, że oni nie mieli tam ani pryszniców, ani toalet ze spuszczaną wodą, i w ogóle mieli same problemy z utrzymaniem higieny osobistej.J
To, co zawsze będzie się nam kojarzyć z pobytem w Nidzicy, to z pewnością posiłek, którym uraczyli nas organizatorzy. Pod krzyżowo-żebrowym sklepieniem sali restauracyjnej, znajdującej się w podziemiach zamku, stal stół, nakryty udrapowanym biało-błękitnym błyszczącym obrusem, uginający się pod ciężarem wykwintnych rozkoszy podniebienia. Czego tam nie było... Sałatki, wędliny, kawa, herbata (z samowaru, który przecząc swej skomplikowanej budowie, był prosty w obsłudze), dwa dania na ciepło i mnóstwo przekąsek I to wszystko dla nas! Rozradowały się nasze oczy, a jeszcze bardziej żołądki.J
Po jedzeniu czas na przebranie, makijaże i techniczne ustawienie poszczególnych scen. Po raz pierwszy zostały zawieszone hoola-hoopowe witraże z podobiznami Polikarpa i Śmierci.
Sam spektakl obfitował w przygody!
· Ania Dydek, dla której to było premierowe przedstawienie, przeszła chrzest bojowy, łapiąc mikrofon w locie (oczywiście to nie Ania leciała, a mikrofon). Wyżej wymieniona nie spodziewając się żadnego niebezpieczeństwa, leżała sobie spokojnie jako trupek na scenie. Nagle jedna ze Śmierci Skrzydłowych śmajtnęła białym materiałem z takim impetem, że niechybnie stałoby się nieszczęście, gdyby Ania nie wykazała się refleksem, chwytając przechylający się statyw.
· Nastka zaraz po pierwszej piosence dostała ataku konwulsji od dymu. Na szczęście kaszel złapał ją w kulisach. Na nieszczęście - miała niecałą minutę na przebranie się i uspokojenie oddechu do czasu wyjścia na scenę. Żeby pomóc w odkrztuszaniu, chciałam ją klepnąć w plecy, ale to chyba był zły pomysł.
· Ale i tak nikt nie przebije Seby i jego Wielkiej Improwizacji.J
„Osądź mnie miłosierdziem, Panie,
Według miłosierdzia swego..."
zaśpiewał rozdzierającym głosem Polikarp, a ja struchlałam, czekając w napięciu na trzecią linijkę, bo skoro odtwórcą głównej roli zaczął targać szał kreacyjny do tego stopnia, że zmienia on słowa pieśni, to wszystko się zdarzyć może. Żaden grom z jasnego nieba jednak nie uderzył, Seba dośpiewał do końca i „załamał się" już według scenariusza.
Nidzicę z pewnością z rozrzewnieniem będzie wspominał Żaba, bowiem tu właśnie został poproszony o udzielenie swojego pierwszego w życiu wywiadu do szkolnej gazetki! Małych redaktorów interesowało przede wszystkim: ile osób jest w naszym teatrze i jak długo przygotowuje się taki spektakl. Mariusz, z wrodzoną cierpliwością, rozwiewał wszystkie wątpliwości dzieci, obserwując przy tym wzmożoną gestykulację berbecia, który dzierżył dyktafon i martwiąc się w duchu o jakość nagrania.
W drodze na noclegi dokończyliśmy oglądanie filmu z moim ulubionym (co tu kryć) aktorem, co natchnęło mnie refleksją, że gdybym miała możliwość wyboru, zdecydowanie wolałabym, żeby po moją nędzną duszę przyszedł taki blondyn o magnetycznym spojrzeniu, jak Bradzio, zamiast gnijącej staruchy z kosą (Aldonko, nie gniewaj sięJ).
Nie było mi dane jednak rozwinąć tych rozważań, bo zajechaliśmy pod kościół, gdzie czekał spory tłumek gospodarzy, pragnących wziąć nas do swych ciepłych domów. I kiedy siedziałam już wygodniutko z Dżazwikiem w samochodzie niejakiego pana Janka, w szybę zapukał ksiądz Andrzej i zakomunikował, że jedną z nas musi porwać, bo dla pana Krzysia zabrakło gościa... Nie było rady, wypakowałam tobołki i posłusznie podreptałam za wskazanym panem Krzysiem w śnieżną, zimową noc. Spędziłam przemiły wieczór w towarzystwie członków jego rodziny (żony i syna Przemka-licealisty), którzy ujęli mnie swoja otwartością, barwnymi opowieściami o Nidzicy, plackiem z wiśniami (mistrzostwo świata pani Teresy) i tym, że mieszkali dwa kroki od miejsca porannej zbiorki (miałam wiec w perspektywie dłuższe spanie).

MARZEC 2004 I tak oto nastał miesiąc trzeci, marcem zwany.

I wkroczyłam weń z zaległościami, które nasunęły mi na pamięć czasy licealne... Wtedy moje zeszyty do języka polskiego składały się głównie z „dziur" - nieuzupełnionych notatek. Jedynym zapisanym od początku do końca egzemplarzem był, wstyd się przyznać, pierwszy notatnik z pierwszej klasy.
Z przykrością i szczerym smutkiem stwierdziłam fakt, iż pod względem systematyczności, nic się u mnie nie zmieniło i jak byłam niezorganizowana, tak w dalszym ciągu jestem. Z jedną różnicą: teraz straszy mnie po nocach widmo Mariusza Lacha, który najpierw goni za mną z siekierą, a jak już mnie złapie, sadza przerażoną, płaczącą i zasmarkaną przy biurku z kompem, i stoi jak kat nad grzeszną duszą, patrząc z zaciętością w oczach i tym charakterystycznym grymasem na twarzy, który przybiera zawsze, ilekroć mu się coś nie podoba. A ja mam ręce zgrabiałe i pustkę w głowie i kompletnie nie mogę pisać! Budzę się zlana potem i przez cały dzień nie mogę się na niczym skupić. Proszę więc księdza, żeby mnie nie prześladował w snach, bo zamknę się w sobie. Pożytku z tego nie będzie najmniejszego, choć być może najbliższe otoczenie zyska nieco spokoju. W bólach się ten „Dziennik" rodzi, ale istnieje szansa, że niedługo zaległe wpisy ujrzą światło poranka...
Nie wiem, jak wy, ale ja już zmęczyłam się tą zimą i z utęsknieniem wyglądam pierwszych pąków na drzewach, kwitnącej forsycji, i czekam, kiedy w powietrzu pojawi się radosny świergot ptaków i ten specyficzny, świeży, rozedrgany zapach nowego życia...

Ach, rozmarzyłam się... Ale już powracam do rzeczywistości - a ta jest jeszcze wciąż, ku mojej rozpaczy, zimowa, brudna od błota pośniegowego, mokra mętną wodą roztopów, ciężka od grubych kurtek, czap i swetrów. Może pocieszeniem będą marcowe próby...?

2.03.2004 - WTOREK - Amnezja tekstów i głosów oraz indywidualne zaproszenie na "Miłość"
Nasze wtorkowe spotkanie było dla mnie „półpróbą", bo byłam na nim obecna ciałem jedynie. Duch mój, niczym nie skrępowany, wyrwał się przez okno sali 110 poza budynek KUL-u, poza Lublin,... Kto wie, może nawet poza nasz Układ Słoneczny...? Daremne pytania o przyczynę tego stanu - nie potrafię dać satysfakcjonującej, i wiarygodnej zarazem, odpowiedzi. Ale pewnie spadło ciśnienie. To zazwyczaj wywołuje u mnie dziwny rodzaj „przymulenia".
Wiem, że Mariusz sprawdzał obecność, a potem przekazywał jakieś ogłoszenia, ale daje słowo - nie pamiętam ani jednego pełnego zdania z jego wypowiedzi. Nagle ksiądz zniknął i już do końca się nie pojawił.
Pozostała na szczęście Kinga, która po rozśpiewce wybrała najgorszych rozrabiaków za karę do nagrywania chórków u Marcina Kłysewicza. I ja też zostałam zaliczona do tego grona, choć byłam nadzwyczaj spokojna i grzeczna! Nie ma sprawiedliwości na tym świecie! Ot co!
A Kasia S. została przez naszego kompozytora zaproszona na „Miłość"...J (Pozostawię to bez komentarza, bowiem wystarczająco dużo padło ich na próbie)
Nadeszła ta chwila, że trzeba było sobie „troszki"(jak mawia Dżazwik) przypomnieć „Raj utracony". Ni stad ni zowąd jednak, niczym kłody pod nogami, pojawiły się nieprzewidziane przeszkody: nie mieliśmy ze sobą tekstów utworów, a niektórym osobnikom pomieszały się głosy (Ilonka G.: „Ja w tej piosence śpiewałam aa."J). Nic jednak nie zdołało zepsuć sympatycznej atmosfery. Na koniec tak się rozochociliśmy, że zaśpiewana przez nas wersja „Kołysanki", choć byłaby w stanie wywołać wiele rzeczy, to z pewnością nie ululałaby do snu Adasia & Ewci, jak to było w pierwotnym zamyśle. (Już prędzej obudziłaby niedźwiedzia z zimowego snu.)
Pokutującym urwisom (w tym również sobie), życzę miłego nagrywania. Jak głosi plotka Kłysewicz kupił nowy, ekstra czuły mikrofon. Marcin, i po co? Teraz nie będzie można sobie niepostrzeżenie fałsznąć, bo pieruństwo wszystko zbierze!

09.03.2004 - WTOREK Tu Wasz kochany Wirus.

Tym razem zainfekowałem „Dziennik" i dopóki Ula mnie nie wykasuje, będę się tu panoszył. A co?!J Tylko ciężko mi porozumiewać się w Waszym dialekcie. To, co do tej pory napisałem, po mojemu wyglądałoby mniej więcej tak (w wolnym tłumaczeniu):
010111011110001011001110100011011000101010000111001110011
...Proste, nie?
Muszę się przyznać, że jestem wszędzie i zarażam coraz to nowe organizmy. Ostatnio byłem na Waszej próbie i idę o zakład, że w życiu nie wpadlibyście na to, co było moją sprawką! Podpowiem Wam.
Kinga traciła głos - a to dlatego, że bawiłem się jej kartą dźwiękową. A ona co? Tylko chrząkała i kaszlała albo próbowała coś tam sobie pod nosem zaplumkać.
Powodowałem krótkie spięcia na głowie Uli, aby wywołać swędzenie. A ona co? Tylko spinkę poprawiała. U jednego z basów próbowałem dokonać podobnej operacji, ale pomyliłem kabelki, w wyniku czego delikwent został posądzony o owsiki.
Szczytem moich osiągnięć technicznych było zespolenie człowieka z maszyną! Nie dało się nie zauważyć Ilonki G., sprzężonej z aparatem fotograficznym. To moja zasługa, że potem jej się trochę oberwało od Reżysera.
Mojemu wpływowi nie oparła się również Wielka Inkwizycja. Namieszałem trochę w słowniku i obwodach, co wywołało ogólne napięcie psychomotoryczne! Finałowy efekt był taki, że zawiesił się system i x.Mariusz do końca próby siedział cichutko w kąciku obok fortepianu, z rzadka nieznacznie się uśmiechając.
To również ja podpuściłem Sebę, żeby zaśpiewał pauzę.
Po tym wszystkim pewnie mnie znielubicie, co? Ale nic nie poradzę, taką już mam naturę...
Na swoją obronę mogę tylko dodać, że próbowałem się zrehabilitować, generując wysokie częstotliwości dźwięków u mężczyzn w czasie „Lamentów". Na nic jednak zdały się moje zabiegi: nie pomogło gniecenie, ściskanie, duszenie, ani nawet hipnoza. To jakieś stare maszyny na lampach i tranzystorach, oporni na software!!! Byłem bezradny - przy moich ambicjach zawładnięcia światem poniosłem klęskę, i to druzgocącą. Chyba zamknę się w serwerze i zajmę się zmienianiem czcionek. To na razie!
P.s. Widziałem zdjęcia z Waszego tournee, ale Aśka Cz. na biegunach to naprawdę nie był mój pomysł!

CZERWIEC 2004
To miesiąc, w którym członkowie ITP z zapałem oddają się studiowaniu. Nareszcie można ich spotkać na uczelni w planowo przewidzianych godzinach zajęć, Kiedy to z indeksami pod pachą zamieniają się w krążących po korytarzach i dziedzińcu Łowców Autografów. Wiadomo - sesja!
Po tegorocznej sesji letniej drastycznie zwiększyła się w naszym teatrzyku liczba magazynierów. Reżyser podobno się cieszy, ale zwróćmy uwagę na fakt, iż magazynek ciągle mamy jeden! Przy czym Paula zapowiedziała, że choć nie ma jeszcze magicznych trzech literek - mgr - przed nazwiskiem, nie da się wyrolować z interesu i zwierzchnictwa nad kanciapą, co się mieści za Kołem Polonistów.
I jeszcze jedna wiadomość z podziemia: Były prezes jednej z organizacji studenckich, niejaki Artur S., znany również pod pseudonimem Elf, po raz pierwszy weźmie udział w kampanii wrześniowej z powodu oblania dnia 18.06.2004 r. egzaminu z literatury współczesnej. Wydarzenie to nosi znamiona cudu, gdyż jak wszyscy wiemy, do tej pory Arturowi rzadko udawało się na egzaminie zejść poniżej piątki :-) LIPIEC 2004

Wakacje, wakacje, wakacje! - czyli jednym słowem "melanż" (Uwaga nawiasowa pierwsza: zainteresowanych znaczeniem tego wyrazu odsyłamy do "Słownika polszczyzny Anastazji Bukowskiej")
Odpoczywamy od siebie, aby móc za sobą zatęsknić i z tym większą radością wziąć się na warsztatach do pracy. (Uwaga nawiasowa druga: Bez komentarza!) Są jednak tacy, którzy żyć bez siebie nie mogą i wybierają wspólny wyjazd np. na rekolekcje Saruela w Różanymstoku ... (Uwaga nawiasowa trzecia: Przy okazji wszystkich fanów Justyny Minkiny zawiadamiamy, iż śmierć żyje i ma się dobrze. Po tym, jak w ubiegłym roku zniknęła ze sceny, zaszyła się pod Warszawą, gdzie eksperymentowała na uczniach szczebla podstawowego, wypróbowując swoje zdolności pedagogiczne i teatralne. Efektem tych zmagań jest 20-minutowy show o Pupiszonach.)
Wydarzeniem towarzyskim miesiąca był ślub Natalii i Radka. Młodzi 31 lipca w Kościele Akademickim w Lublinie w obecności świadków, rodziców, bliskich i przyjaciół powiedzieli sobie "TAK". Natalia o spojrzeniu jak gołębica, w delikatnej sukni koloru ecri, z koronkowymi, rozcinanymi rękawami wyglądała uroczo: subtelnie i dziewczęco zarazem. Radek w beżowym garniturze: silny, pełen wigoru, delikatności, spokoju. Patrzyli na siebie z Miłością, a w ich głosach podczas składania przysięgi brzmiały Radość i Pokój.
Życzymy Wam, Kochani, abyście żyli długo i szczęśliwie. Niech Niebo nad Wami czuwa, opromieniając nieustannie Wiarą, Nadzieją i Miłością. Niech ludzie darzą was szacunkiem i życzliwością. Spełniajcie swe marzenia! Ech... (Uwaga nawiasowa czwarta: to ja się tak teraz zamyślę :-)
P.S. Wesele było huczne i do białego rana!

SIERPIEŃ 2004

Ulubionym zajęciem członków "Teatru ITP" w sierpniu jest ... pielgrzymowanie do miejsca szczególnie uświęconego, tj. na ulicę Pawłowa. Jak niesie plotka Jego Wysokość Wielka Inkwizycja powrócił z Saruelowych wojaży i chętnie przyjmuje w swoich apartamentach rozlicznych gości... Z tą tylko różnicą, że zamiast miłych i niezobowiązujących pogaduszek przy kawie reżyser proponuje zajęcia, których żadną miarą do odpoczynku zaliczyć się nie da.
Zamiast powitalnego "Szczęść Boże" należy wydukać wiązankę ćwiczeń na dykcję. Potem chwila na wzięcie oddechu - słuchanie muzyki relaksacyjnej, którą jest każdorazowo ścieżka dźwiękowa z najnowszego musicalu "JÓZEF" (do wyboru wariant żydowski na zmianę z Egipskim).
Kolejnym punktem wizyty jest wielokrotne czytanie roli, które tylko dla zmyły określane jest przez Reżysera jako "zabawa głosem i szukanie własnego tonu" (ma to, jak sądzę, wzbudzić pozytywne skojarzenia z beztroskim dzieciństwem i zabawą w chowanego..?)
Wszystkie powyższe pomysły bije jednak na głowę zestaw ćwiczeń ruchowych, które mają pomóc wejść w rolę... Autorski program treningowy Mariusz Lach wypróbowuje na Michale Łysiaku. Najpierw Mały leżał przygwożdżony do podłogi opasłym tomiskiem Wielkiej Literatury Powszechnej. To była pierwsza i ostatnia rzecz, którą widziałam, bo oznajmiono mi, że program objęty jest na razie tajemnicą, po czym Reżyser kazał mi się odwrócić i przepisywać na komputerze parametry Pisma Świętego (czyżby kolejny autorski program ewangelizacji jednostek wybitnie opornych?) Ha! Całe szczęście mam podzielną uwagę! I wszystko słyszałam! Kolejne zadania dla Małego: "wyobraź sobie, że jestem zamknięty w pudełku", "próbujesz wydostać się ze słoika", "całego otacza cię pajęczyna"... Pytanie do reżysera: "Czy w nowej superprodukcji "Teatru ITP" Michał Łysiak zagra ... muchę?
Goście ks. Mariusza każdorazowo niecierpliwie wyczekują momentu, kiedy w drzwiach stanie Iza Sobczyszczak z torbami wypełnionymi strojami do "Józefa". Jej przybycie niezmiennie przynosi chwilę wytchnienia, więc w imieniu zespołu przekazuję: "Iza, wpadaj częściej!!!"
To tyle na ten raz. dziękuję pięknie za uwagę...
P.S. Wszystkim wypoczywającym dedykuję piosenkę hiphopowego zespołu - bo aktualnie jestem fanką (joł! joł!) tego rodzaju muzyki (Dobrze, że Maczo tego nie czyta!) - "Trzeci wymiar" pod tytułem "Dla mnie masz stajla" Jeśli komuś uda się załatwić to nagranie na warsztaty, to mu będę robić kanapki przez cały wyjazd! Pliz! WRZESIEŃ 2004

13.09.2004 - PONIEDZIAŁEK - Nagrywanie "Raju utraconego"
Co jest w stanie sprawić, że jednostki twórcze, myślące, nawet powiedziałabym inteligentne, w czasie swoich osobistych wakacji wstają rankiem i punktualnie o 11 pojawiają się na uczelni..?
Z pewnością nie chodzi tu ani o przeszywającą na wskroś tęsknotę za KUL-em, ani o niezaspokojoną żądzę wjechania windą na dziesiąte piętro Collegium Jana Pawła II. Nie podejrzewam również, żeby czynnikiem pobudzającym do tak heroicznego czynu było pragnienie uczestniczenia w profesjonalnej rozśpiewce (znamy przecież te wszystkie bajery z niedawno zakończonych warsztatów), albo przebywanie w profesjonalnym studiu nagrań. (praktycznie same minusy: gorąco, mało powietrza, głos się nie niesie, tylko kończy 10 cm za ustami, ciśnienie przytyka uszy, no i trzeba było wyłączyć najlepszego przyjaciela - komórkę :-(; jeden plus: faaajna kolczasta gąbka na ścianach), czy wreszcie repertuar, który mieliśmy do zarejestrowania (nagle po "Józku" okazało się, że ten cały "Raj utracony", to jakieś straszne smęty, wszystko się ciągnie jak flaki z olejem i na samą myśl chociażby o "Lamentach" człowiek robi się senny, poza tym...

GRZMOT! błyskawica i dym! Zapada ciemność i spoza niej dochodzi głos Wielkiej Inkwizycji:
- Uluś! Doszły mnie słuchy, że chciałabyś opuścić nasz teatrzyk!
- Jjjja?! Nnnie. A ciemuś to?
- Czy dobrze pamiętasz tę przesiąkniętą papierosowym dymem kliteczkę, z której Cię wyciągnąłem? Jesteś bliżej tej nory niż Ci się wydaje!!!
- A zieciwiście! Cioś mam z usiami! Muzika ź "Raju..." jeśt piękna. Taka ślićna, pełna źicia i entuźjaźmu!!
- Widzę, że się rozumiemy! Pisz dalej, nie przeszkadzaj sobie. Na poniedziałek muszę mieć ten materiał!
- Świat jest nieśprawiedliwy! (Wersja przed cenzurą: Ptaśki na mnie śrają!)

O czym to ja...? Acha! Mówiłam o przyczynach przyjścia kreatywnego studenta w wakacje na uczelnię! Niewątpliwie dobrym wabikiem była perspektywa spotkania naszego uroczego akustyka Jarka Rudnickiego. Ale co się okazało? Że Jarek, owszem, był. Pokręcił się trochę, zrobił parę zdjęć super-extra-czad aparatem cyfrowym najnowszej generacji, po czym zostawił nas (wystraszone swe owieczki) z jakimś długowłosym, obcym rockmanem, Sławkiem Cośtam ( z wrażenia zapomniałam nazwiska) No i wtedy się zaczęło. Dostało się każdemu!
- Ulci - że bierze oddech co dwa wyrazy, podczas, gdy cały chór leci równym "soundem" (no, coś takiego!),
- Asi - że stoi za blisko mikrofonu i za mocno ją słychać,
- Sibi - że stoi za daleko od mikrofonu (i tak źle, i tak niedobrze...),
- Dżazwikowi - że ma vibrato (Niech to szlag!),
- Kindze - że w ogóle jest sopranem,
- Elfowi - że jest za niski i go nie widać przez szybkę,
- koledze Marcinowi - że opiera się o kolce,
- wszystkim - że pierdzą pod nosem.
I w ogóle wiadomo: atrament! :-)
Poza tym facet ma chyba absoluta, albo był w poprzednim wcieleniu nietoperzem: "Z mojej prawej strony, czyli z waszej lewej, jest nieczysto. Nie chcę wskazywać imiennie, ale mogę powiedzieć, że to alty" (Mać, mać, mać... wszystko te bidne alty) Odreagowywaliśmy to wszystko na bieżąco wspólnym śpiewem i śmichami - chichami.

Jak wynika z powyższego: żadnych zdroworozsądkowych przesłanek, aby wytrzymać na nagraniu od 11.00 do 20.00 ( z dwugodzinną przerwą w trakcie) nie było. Dla nas, aktorów ITP, najistotniejsze jest jednak, że był On - Ten, który przyniósł gruszki - czyli miłościwie nam panująca Wielka Inkwizycja, z Lekkością i Powabem Prowadzona Kreska Kreślarzy Wszechrzeczy. Gdy Reżyser uśmiechał się z zadowoleniem, nasze małe serduszka przepełniała szalona satysfakcja. Jego spojrzenie dodawało nam skrzydeł, tak, że wzlatywaliśmy na wyżyny naszych wokalnych umiejętności, gdzie...
GRZMOT!!!
No dobra. Wiem, że troszki mnie poniosło... To ja może przejdę do następnego dnia. 14.09.2004 - WTOREK
Zostało nam do dogrania dosłownie 5 kawałków solistów. Poszło szybko i sprawnie. Zaznaczę tylko, że Sibi świetnie poradziła sobie z "Żydowskim" (tam są te makabrycznie trudne oddechy, ale co to dla Sibi :-)
Nasza praca na tym się skończyła. Ostateczny kształt nagrań zależy od Jarka i Sławka. I tak na serio: bardzo Wam dziękujemy! Zwłaszcza Tobie Sławku :-) Za cierpliwość i profesjonalizm. Mamy nadzieję, że pierwszy kontakt z ITP Cię nie przeraził (a wręcz zachęcił) i nie doznałeś żadnych trwałych uszkodzeń duszy / ciała, oraz, że Twemu życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.

PAŹDZIERNIK 2004 05.10.2004 - WTOREK
Rok akademicki się rozpoczął! Niektórzy spędzają niezliczone godziny przed gablotami z planami zajęć (to takie studenckie „ściany płaczu"), inni niosą z pokorą kaganiec oświaty do maluczkich, mierząc się tym samym z życiowym powołaniem i weryfikując swe umiejętności pedagogiczne. Katolicki Uniwersytet Lubelski począł tętnić życiem, a w oknach sali 110 w późnych godzinach wieczornych znów rozbłysło światło. Teatr ITP powrócił!

Na pierwszej próbie, po tradycyjnych uśmiechach, uściskach i wymianie serdeczności, ksiądz Mariusz wygłosił „Słowo wstępne", w którym przedstawił podział prac i kalendarium ważnych terminów w październiku i listopadzie. Następnie udzielił na nadchodzący czas wytężonego wysiłku błogosławieństwa jednostkom szczególnie opornym, nie stawiającym teatru na pierwszym miejscu. A potem - rozpoczęły się śpiewy. Okazało się, że „Józef" jest nieprzeciętnie długim spektaklem, gdyż nie udało nam się, niestety (ku rozpaczy Reżysera), prześpiewać całego materiału muzycznego. Poczuliśmy za to wewnętrzne przynaglenie, aby poza kolejnością wykonać „Pieśń finałową". Tu duży uśmiech :))))))))))) w stronę Bartka za pełne pasji „słońce wstaje"! 07.10.2004 - CZWARTEK
Dobrze, że Nasti zwlekła się z łoża boleści na próbę, bo kto by układał te wszystkie krzesła pod ścianą...? Co prawda panna Bukowska wciąż troszkę się smarka, ale Wielka Inkwizycja nie puściła wyżej wymienionej na „chorobowe". Taki tam kaszelek, katarek, ból głowy i gorączka 39 C, to jeszcze nie są żadne powody, by zaniedbywać ukochany teatrzyk! Zaczęliśmy od części żydowskiej. Jak zaśpiewaliśmy pełną parą refren „Prologu" - przygłuszyliśmy magnetofon, skutkiem czego nie słyszeliśmy rytmu i pomyliliśmy kroki. Cóż... Każdego szkoda!(jak mawia Ania Bujas vel Huśtas). Potem „Dalej w tany" - ten kawałek to dla mnie dziki trans! Świat wiruje wokoło, stając się wielką barwną plamą, w głowie huczy glos Pauli, a w oddali, niczym echo, pobrzmiewa „wódka, wódka..." Serafina i Jazzwika. Ludzie, którzy szukają zapomnienia w techno, zdecydowanie powinni przerzucić się na tańce ludowe: totalny odlot!
Próbę zakończyliśmy na „Mękach, stękach...", po czym Izunia sprawdziła wszystkie izraelskie kiecki oraz majtasy trzech braci - te kostiumy są już gotowe!
Kawałek po kawałku jakoś to idzie.
Ps. Niemalże zapomniałabym dodać, że mieliśmy we wtorek gościa specjalnego - z dalekich wojaży powróciła Monika Pochylska.:) Podczas oglądania próby zdarzało jej się nawet od czasu do czasu roześmiać, więc jednak jest szansa, że z „Józka" wyszła nam komedia! A tak w ogóle - fajnie było Cię zobaczyć, Moniu. 12.10.2004 - WTOREK
Niech to szlag jasny trafi! Się wziął przypałętał do mnie jakiś wirus mały a dokuczliwy! Wiem nawet, gdzie go złapałam... Ja Ci, Nastka, mówiłam, jak do dziecka mówiłam: „Weźże się wygrzej, poleż..." To nie! Musiałaś chodzić i rozsiewać te swoje drobnoustroje. I jeszcze żeś się przy mnie specjalnie, Bukowska, kręciła! Cała Zenobia z Ciebie wyszła w ten moment. O!
Z tej to przyczyny, że niedomagam, Państwo wybaczy, ale ograniczę komentarz mój, dotyczący wtorkowych wypadków, do minimum. Niech przemówią sami prowadzący. Zrzućmy wreszcie tę zasłonę milczenia! Czego my musimy słuchać na tych próbach, to Państwo nawet nie wie, ale z „Dziennika" się wszystkiego dowie. O! Weźmy na ten przykład Reżysera:
* "Kapelusz ma być bardzo świadomie na gumkie." (ja mogę te „gumkie" doszyć, bardzo proszę! Tylko błagam Cię, o Świetlisty Wizjonerze Trendów o wskazówki, jak mam uświadomić kapeluszowi, że te gumkę ma?????)
* „Głośniej nie będzie, bo nie ma kabelka." (niewątpliwie cała mądrość ziemi zawarł Ksiądz w tej wypowiedzi)
Żeby nie było, że znowu wszystko na Lacha... Proszę bardzo, teksty pani Kingi (się dobrali jak w korcu maku):
* „Jednym uchem słuchać, a drugim gadać" (czy ktoś udziela korepetycji z zakresu podstaw anatomii??? Mamy tu wyjątkowy przypadek!)
* „Śpiewajcie ojcie cojcie cojcie cojcie c" (to nie jest pierwszy tekst bez sensu, który w tym teatrzyku każą nam wykonywać... Przypomnijmy sobie „rzeniki" albo „fizofy"... Wśród prowadzących dostrzegam niezaprzeczalne talenty w dziedzinie tworzenia neologizmów)

Na koniec: podziękowania i pozdrowienia:
- Adaś i Ewcia dziękują Arcybiskupowi Józefowi Życińskiemu za książki,
- Seba pozdrawia bzyczka, dzięki któremu mógł się realizować na wtorkowej próbie,
- Paulina z radosnym „Hej zabawa disco polo" przesyła wszystkim członkom teatru buziaczki i uściski.